W sercu bujnego, zielonego lasu znanego jako Szepczące Bory, mieszkała mądra stara sowa o imieniu Oliwia. Każdego wieczora, gdy słońce zniżało się poniżej horyzontu, las ożywał dźwiękami śpiewających świerszczy, szumiących liści i delikatnych nawoływań różnych zwierząt. Jednak wśród tej naturalnej symfonii każde stworzenie zatrzymywało się, by posłuchać miękkich pohukiwań Oliwii, która siedziała wysoko na swojej ulubionej gałęzi Wielkiego Dębu.
Oliwia nie była zwykłą sową; była uważana za najmądrzejszą ze wszystkich. Zwierzęta z daleka przychodziły do niej, gdy napotykały dylematy lub potrzebowały wskazówek w swoim życiu. Jednak wśród leśnych mieszkańców zauważono dziwne zachowanie. Kiedy tylko pojawiał się problem, spieszyli do Oliwii, dzielili się swoimi zmartwieniami, a mimo jej rad, najczęściej odchodzili w głąb lasu, ignorując jej słowa.
Pewnego spokojnego wieczoru, wiewiórka o imieniu Sammy zbliżył się do Oliwii z szeroko otwartymi, zmartwionymi oczami. “O, droga Oliwio,” szczebiotał, “schowałem wszystkie swoje żołędzie, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć, gdzie je pochowałem. Co powinienem robić?”
“Drogi Sammy,” pohukała Oliwia ze zrozumieniem, “dlaczego nie zrobisz mapy miejsc, w których je schowałeś? Wtedy łatwo je znajdziesz.”
Jednak wiewiórka tylko drgnęła nosem i odskoczyła, mrucząc: “Mapa? Nie jestem odkrywcą!” Kilka dni później Oliwia usłyszała tę samą wiewiórkę lamentującą, gdy biegała wkoło, mamrocząc: “Powinienem był słuchać Oliwii. Teraz nastała zima, a ja nie mam ani jednego żołędzia do jedzenia!”
Minęły tygodnie, a z każdym nowym dniem niezliczone zwierzęta wędrowały do gaju Oliwii, zdradzając swoje kłopotliwe opowieści. Zając, który bał się drapieżników, wyznał: “Moja nora nie jest wystarczająco głęboka, a ja jestem tak przestraszony, bo zima nadchodzi.” “Kop głębiej,” doradziła Oliwia. Jednak zając tylko się zaśmiał, pobiegł w stronę lasu, mówiąc: “Kopać głębiej? To zajmie wieki!” Kiedy w końcu nadeszła wiosna, las zżył się wiadomościami, że wściekły lis terroryzował zająca do następnego lasu.
Innym razem grupa gadatliwych sówek przelatywała i krzyczała o roślinach w lesie, które więdły i brązowiały. Jedna sowa wrzeszczała: “To susza? Co robimy?” Starszy członek ich grupy ostrzegł: “Cicho! Po jednej osobie!” Jako ogrodnik, Oliwia spokojnie odpowiedziała: “Będzie potrzebny wąż, aby codziennie przywracać im zieleń.” Sowy patrzyły na nią z niedowierzaniem, przypadkiem rzucając cień na nowo wyłaniające się, małe oczy, które wyglądały z roślin. “Widzicie? To piekielna susza!” krzyknęły, i wzbiły się w powietrze. Zgłoszone zadania nigdy się nie zrealizowały, potwierdzając słowa mądrej sowy.
Wreszcie pewnego dnia, gdy zmierzch objął las, drżący głos przerwał panującą ciszę. To była Tilly żółw, która drżała z zimna. “O, droga Oliwio, dni się skracają, a noce są zbyt zimne! Nie wiem, dokąd iść!”
“Dziecko, idź tam, gdzie kwiaty kwitną, gdzie pszczoły brzęczą i słońce świeci. Musisz udać się na Ścieżkę Rzeki. Tam znajdziesz schronienie.”
Rzeczywiście, las wyglądał smętnie, a zamrażający zmierzch przykrywał wszystko dookoła. W rzeczywistości zwierzęta powinny były zacząć migracje kilka tygodni wcześniej. Wszystko stało się pilne, a masowy ruch nastał. Wiele zwierząt odleciało w cieplejsze miejsca, szybko żegnając się z Oliwią, zanim zniknęły w ciemności.
Jednak kilka zwierząt zostało w tyle. “Nic mnie bardziej nie męczy niż podciąganie moich małych nóg,” narzekała Tilly. “Na to czy jakiekolwiek inne kłopoty, zawsze warto słuchać słowa Fauny,” zakrzyczała pobliska żaba. Ale Tilly bardzo chciała uwierzyć, że nie zrozumiała ich mądrości. Spostrzegła Panią Tressy, łabędzia, i zniknęła z pola widzenia.
Krótką chwilę później, las był pokryty śniegiem, a przenikliwy wiatr hulał przez jego gałęzie. Tilly, która nie mogła znieść perspektywy forsownego pływania przez lodowaty obszar, czuła się zagubiona i przestraszona. Obserwowała las tak długo, że wydawało się, iż zima nigdy nie nadejdzie. Jednak jakoś zawsze wierzyła, że to się nie stanie. Teraz była sama, narażona i przerażona.
Zdecydowanie podążyła Ścieżką Rzeki na tyle, ile mogła, bo ślady, które zostawiała, w okamgnieniu wypełniały się igiełkowymi kryształkami, które wesoło lśniły w blasku księżyca. Wkrótce odkryła, że kontynuowanie wędrówki nie ma sensu. Usiadła w swoim własnym suchym, ciepłym miejscu pochówku.
“O, huk, huk, huk!” zaśpiewała Oliwia triumfalnie pewnego wieczoru nad lasem. Tak, niesprawiedliwość istnieje, ale to nie przeszkadzało Oliwii czuć się spełnioną czasami. Nowe haniebne rzeczy, ogłosiła, nie powinny się nigdy zdarzać, a ona sama była kompasem, któremu warto słuchać. Obawiała się, że rzekom na których straciła, mogły zgubić swoje zmysły. Zapanował spokój, a Duchy Wiatru wkrótce przestały huczeć.
Z jodłą trzymaną mocno przez dłoń jej korzeni zwisających z gałęzi, wiecznie zielone szyszki skierowane elegancko ku gniazdom dzięciołów oraz jego jasnookiej rodziny piór. Ogólnie rzecz biorąc, była zadowolona z całego ptasiego społeczeństwa, a przelatując nad gęstym żywopłotem rozciągającym się od rogu do rogu wokół ogrodu starożytnej siedziby.
Wracając, upuściła gałąź, którą trzymała mocno przez kark swojej nogi.
Pierwsza górka lub wzniesienie, którą opóźniła z drugiej strony drzewa sykomory, została nadana po obudzeniu się, że śnieg będzie miękki i wilgotny. Potem usłyszała wyraźne trzaskanie na śliskiej ścieżce ściany ogrodu.
O, huk, huk! Brzmiały pozycje dziwnego hałasu wzdłuż zamglonych, ciemniejących ścieżek. Rosły bardzo nisko.
“Nie zakłócaj świeżych nowo narodzonych!”
Więc zamek nie jest dla każdego.
“Ale żadna gałąź ani żywy kij,” kontynuował quelf.
Rzeczywiście, były sprytne w kopaniu, to sięgorne. A czyjeś skrzydła były dobrze ukryte.