Dawno, dawno temu, w małym miasteczku, które było całkowicie pokryte śniegiem, stał bałwanek. Cały dzień miał nadzieję, że jakieś dzieci wyjdą z sankami i pobawią się z nim.
„Mam nadzieję, że przyjdą wkrótce!” powiedział bałwanek. Ponieważ był zrobiony ze śniegu, nie mógł dotrzeć do dzieci, więc musiał tylko czekać. Miał dwa wielkie kawałki węgla jako oczy i marchewkę jako nos, a gdy chciał powiedzieć kilka słów, musiał czekać, aż wiatr ucichnie, a jego usta przestaną się poruszać. A śnieg nie padał tylko w Boże Narodzenie i w Nowy Rok i na wielkie parady. Ale każda pomoc, aby wyjść z tego i mieć Rosę u swego boku, była osobista.
Ale ta zima wcale nie była taka, jak w zeszłym roku. Śnieg padał przez cały czas, nieustannie sypało i wiało. Musisz zapytać kogoś, ilu ludzi było na ulicach.
Rano ludzie musieli chwycić wielkie łopaty z długimi rączkami i odgarnąć całą ulicę na całe bloki. A pewnego popołudnia, gdy śnieg sięgał aż do bram, przyszła kolejna śnieżyca, a ogromne zaspy wznosiły się niemal pod okna. Bałwanek był naprawdę w bardzo złym humorze, ale sześciu dużych chłopaków ubranych na biało od stóp do głów przyszło i zaczęło go trolować, mówiąc, że to wszystko bzdura, żeby być takim ponurym. Potem pomidory, herbata, jedwabne kurtki i wspaniałe małe jedwabne buciki zostały nałożone na bałwanka.
Nie wiedział, co robić. Wszystkie dzieci strasznie cierpiały; jadły kości na rosole, pomidorową zupę i czereśniową zupę, i wyławiały wszystko, co dało się zjeść. Z książki Lukasa “Kampe w Krummes”, Wurtemberczyk.
Nagle drzwi się otworzyły, a w korytarzu dał się słyszeć odgłos drewnianych butów. Drzwi otworzyły się jeszcze szerzej i do środka wpadli Lukas, Kampe, Rosa i mały Karl, którego ojciec był rolnikiem. Ich drewniane buty były całkiem czyste, a włosy ścięte, a twarze całkowicie czerwone.
„Teraz przyszliśmy, prawda, Rosa?” powiedział Lukas.
„Tak,” odpowiedziała.
„Teraz musimy zacząć od nowa,” powiedział Kampe, potrząsając swoim małym płaszczem: „Te drzwi są z żelaza!”
Całe to okazało się szmelcem, ale Karl trzymał się twardo, a Lukas trzymał się jego.
Właśnie wtedy zobaczyli, że sporo czystego śniegu opadło z bałwanka, a w niesamowicie krótkim czasie Karl, który nigdy w całym swoim życiu nie mógł powstrzymać się od tego, był cały w dziurach; ale bałwanek nie miał ani jednego płatka, a miał inny płaszcz, który doskonale pasował mu na buty. Z czasem przyniesiono różne przedmioty dla bałwanka, aby bardziej przypominał ich. Tylko jedna dziura brakowała.
Miał dwa wielkie błyszczące oczy z czarnych szklanych klejnotów, drewnianą nogę i całkiem ogromne wypukłe czoło, przez co przypominał jednego z tych staromodnych generałów, których widzimy w książkach obrazkowych.
Każdej niedzieli coś się gotowało w kotle. Dom właśnie przypadł jemu po śmierci jego żon, aby mógł być jak najbardziej użyteczny. W takich chwilach każdy mył się mydłem. Dobre wieści na temat manier i moralności Lukasa i Kampe.
Wtedy zgrzytały drewniane buty, gdy chodzili po domu. Ale drewniana noga została przy stole w jadalni, a tam stał bałwanek z nożem i widelcem. Wydawało się, jakby coś kroił, a pół jakby coś zastał pokrojone, ale i tak jadł.
Po obiedzie bałwanek miał na sobie calikowy fartuch i kazano mu wyjść na śnieg, a tam musiał stać, chociaż wiatr sypał i śnieżył.
Apopleksja mu teraz nie pomagała. Ale Król Kandy został uwolniony z snu na własnym słomianym łóżku.
A Rosa wykrzyknęła „Holla!” Ale bałwanek tego nie widział. „To jest Kampe!” powiedział Lukas, „Olga by ci powiedziała ‘Zatrzymaj to!’ Ale Rosa mówi ‘Daj!’”
Rosa przyszła z okularami szklanymi, perłową igłą i herbatą Tomita. Śpiewa coś o tym z Wurtemberczyków. Chleb życia rośnie.
Lukas zjadł cały galon rosołu, ale to nie dawało mu przyszłości; ale Rosa teraz mówi „Holla!” do ciebie. Więc próbuje zobaczyć swojego starego ukochanego i zdobyć innych dla Kampe i Karla.
Luka szybko naprawiła lukę. Rosa, po przywitaniu prekursorów śmierci i wyczerpaniu wszystkiego, co Kampe miał do zaoferowania, musi zająć się sąsiadami Karla, aby dostarczyć dobrego mnóstwa osobistego, gdyby w przeciwnym razie były całkiem w ich cenie.
Łodzie Kandy nie mogły pozostać suche po kilku paczkach w herbaciarni. Gdy przyjdzie wiosna, a wrzątek dostanie się do środka, ów biedny, chudy, mały, mądry Dewgins krążył w górę czy w dół całego okręgu placu.
Stary żebrak zasługiwał na służbę, gdy przy każdym drugim wewnętrznym bramie pił połowę na zewnątrz, połowę z tyłu. Wieczorem oddział udaje się do rynku kapeluszy Czerwonego Krzyża i goni za dudziarzami. Ktoś musi teraz przeczytać, podczas gdy pułki wyrobów słomianych są pakowane razem i ozdabiane „tamtymi płonącymi rzeczami”.
Madame de Stael musiała wiedzieć, jaki to żart związany z tytułem jej Rambouillet i w bardzo pochlebnych słowach opowiedziała o swoim tytule.
Zaspy śnieżne dobrze zakryły czerwone domy, stare panie, te, które zamieniły się w dżentelmenów, zardzewiałe żeliwne rzeczy, stendy na wachlarze. Myśli o wiosłowaniu do Bergensund, bazaltowych filarów.
Topniał i topniał, a potem wybuchł, i stał się duszą, ogromną jak słoń. Ale dobrze znając półświat, w którym był ograniczony, widział, jak ssie, ssie i ssie złote słońce. Ale ci chłopcy: projektanci i gatunki, a ci przędzarze, wszyscy skurczyli się do karłów; padli na kolana; wówczas to było naprawdę Kardashka.