W Harmonicznej Dolinie, gdzie ptaki zawsze śpiewały, a wiatry wzdychały, płynęła rzeka o imieniu Ria, znana z jej wspaniałej melodii. Mówiono, że Ria była najurodziwszą z wszystkich rzek na szerokim, szerokim świecie. Każdego ranka śpiewała swoje najpiękniejsze piosenki w drodze do morza, a w zamian, szczęśliwe dzieci przychodziły codziennie nad jej brzeg, pleciły wianuszki z kwiatów i wrzucały je do jej płynącego nurtu, pomagając jej śpiewać jeszcze piękniej. W ich sercach ta piosenka była bezcennym skarbem, przekazywanym z pokolenia na pokolenie.
Ptaki cieszyły się, latając nad Rią i słuchając jej pieśni. Niezależnie od tego, czy słońce świeciło jasno, czy chmury zbierały się nad nią, Ria zawsze była wesoła, jej szumiący śmiech jednoczył się z wiatrami, które tańczyły wśród topoli na zboczu rzeki.
Pewnego gorącego letniego dnia usłyszała ćwierkanie jaskółek, które latały nisko nad jej powierzchnią, a ich krzyki brzmiały jak błaganie.
„Umieramy z pragnienia, Rio,” powiedziały matki-jaskółki. „Och, ześlij nam deszcz!”
„Cierpliwości, cierpliwości. Deszcz przyjdzie,” odpowiedziała Ria.
„Ale pomyśl o naszych młodych,” odpowiedziały jaskółki.
„Jestem tylko małą rzeką w małej dolinie,” odpowiedziała Ria. „Nie mam mocy, by sprowadzać deszcz.”
Płomienie z ognistego nieba spadały na jej brzeg, aż zamieniły krople rosy, które srebrzyły liście trawy, w jasne gwiazdy. Ptaki same, nad nią, delikatnie zanurzały skrzydła w chłodnym strumieniu Rii, by ugasić swoje pragnienie.
W nocy księżyc uśmiechał się w jej niebieskie głębiny, a małe gwiazdy umieszczały swoje migoczące oczy obok siostrzanych klejnotów.
Gdy zbliżała się do morza, Ria spotkała szemrzący strumyk, który śpieszył w jej kierunku przez długą zieloną polanę.
„Umieram, umieram!” dyszał mały strumyk. „Daj mi chłodny łyk z twojej szklisto-falistej wody, droga siostro.”
„Nie ma już topniejącego śniegu. Znajdź moje źródło, a możesz tam ugasić swoje pragnienie, jeśli chcesz,” powiedziała Ria.
„O, droga siostro!” zawołał mały strumyk, „na pewno żartujesz; wiesz, że urodziłem się zaledwie tydzień temu, a moje źródło leży ligami odległości. Nie mogę pić z twojego brzegu; umieram z pragnienia.” I z tymi słowami zemdlał, a natychmiast zatonął w kałuży przy drodze, gdzie rozgrzany oddech wschodniego wiatru wysuszył go ponownie tak dokładnie, że pozostał tylko skromny strumień, który mógł iść z Rią do oceanu.
Pewnego wieczoru zbocze wzgórza i pola lśniły jasno w blasku zachodzącego słońca. Spotkanie prawdomównych i kochających istot dyskutowało o budzeniu się letnich ptaków z ich zimowego snu, szumie strumieni oraz wspinaniu się zielonych źdźbeł z dołu. Lecz każda istota była w dobrym nastroju po zachodzie słońca tej nocy. Ostatnia kropla różowa wody spłynęła przez wszystkie i usiadła świeżo na każdej zielonej źdźbło i w każdym kielichu serca kwiatów. Grupy wołów były widoczne, wracających do swoich obór po dniu spędzonym na zbieraniu świeżego siana w urokliwym ogrodzie przy moście.
Ale, niestety! tylko biedna Maja, mała krowa, leżała aż po kolana w błotnistych kałużach na polach. Nic więcej jak śmieci płynęły razem z wodą, podczas gdy krople deszczu zainspirowały ich dwumilowy wzrost!
Co robić? Każda kropla, która spada, staje się łykiem mleka dla biednej Mai, a ona już przekroczyła swoje ograniczenie wagowe na rynku.
Ria musiała znaleźć sposób.
I tak wyruszyła, a rzeka stawała się coraz cieńsza, podczas gdy biedna Maja coraz lżejsza, aż w końcu ta krowa stanęła na palcach, mimo swojego obciążenia, i szybko zobaczyła swój biały ogon, wirujący z wszystkimi swoimi zakupami w gęstwinie tataraku, które rosły samosiejnie przy brzegach.
„Oh, siostro, siostro!” zawołała biedna Maja, „dlaczego tak strasznie się zwężasz?”
„Nie miej mi tego za złe, droga!” odpowiedziała biedna Ria. „Wkrótce sama zobaczysz.”
I w końcu śpiewak wyrwał się z więzów i ruszył grać na piaszczystym wybrzeżu morza w Meryi.
Wody z nieba teraz zlewały się wszędzie, a płynęły jak żarliwe promienie słońca na pękająca i wyschniętą ziemię. Nawet z miasteczek morderczo topniały domy, a nieugaszone ognie nagle rozświetliły biedną Maję wśród jej wesołego tańca.
Dwa dni i dwie noce wiał gorący wiatr. Ziemie, wzgórza oraz pola i lasy tu i ówdzie były spokojne, przebite przez wspólny dom, w którym zboże i plewy były zgromadzone w ruchomych ram;cach ścian.
W końcu poruszająca wiadomość rozniosła się z Meryi przez pola, lasy, aż do całej doliny, że za kilka dni odbędzie się wielkie święto. Jakiego rodzaju to było święto, nikt całkowicie nie zgadł, ale pewne było, że wszyscy muszą wziąć w nim udział, potrzebne było także dobre zrozumienie pomiędzy nimi.
W piękny wieczór przed dniem radości, ptaki, bestie, ludzie i owady wsłuchiwały się w Rię. Miała im zaśpiewać piosenkę, którą teraz musieli nauczyć się na pamięć, a wszyscy musieli ją zaśpiewać w harmonijnej dysharmonii na początku świtu.
I zaczęła recytować piosenkę, którą zaśpiewała Gela, łącząc wszystkie szczęśliwe istoty doliny w towarzystwie wielkiej radości. Ptaki krążyły w młodzieńczej separacji, pełne słodyczy i siły, z dziobami tu i tam w glebie brzegów.
Czas szybko mijał. Nadchodził letni świt, słońce krążyło szybko. Wszyscy śpiewali i cieszyli się w zgodzie z nowo rozpoczętą melodią Rii i wszyscy tańczyli poza charakterystycznie - przez lasy, ogrody, łąki, pola, aż wybrali się na południe w kierunku szerokiego, szerokiego, huczącego morza.
Ale wkrótce Ria zatrzymała się tam, gdzie cyklony gorącego letniego dnia zaczynały stawać się głębsze. Rozciągała swoje brzegi luźno i wesoło, ale lżejsza niż powietrze, obróciła głowę, sięgając w nowym kierunku w stronę tętniącego życiem miasteczka, którego złote dachy domów lśniły w szumie, a jedynie kradzież piękna miała zatonąć z wszystkimi tym, co miało nastąpić.
Nie tańczyła już i nie skakała, figlarna muzyka ustała, jej czysty blask oślepiał pokazy. Nisko, jak teleistyczna nuta, sunął Welsbastal, niczym ostry i straszny trup umierający w blasku.
Wieczna Śmierć płakała tam - płakała ludzkimi łzami nad lamentami istot zwierzęcych i roślinnych, nad piersią Ojca, nad piersią Matki!
Bardzo kochająca wszystkich była pierwszym krokiem w stronę Rii, kiedy w końcu, po wszystkich leśnych ludziach w tłumie wokół domów, znów połączono ją z jej czystym odbiciem w morzu! Po Rii całe codzienne strumienie pracy starały się do niej zaciśnięte.
W samo północ księżycowe łzy umyły jej bzarkowy styl czystością, a wdzięczna modlitwa na języku Mai dryfowała dalej w obuwiu ludzi, wydobywając się z przesiąkniętej i mułowatej ziemi, spływając z miasteczka na całe ciało ludności.
Ostatniego dnia festiwalu, przed pierwszym małym śniegiem nowej zimowej burzy, broń przemówiła cicho z niewidocznego prochu południowego, później niezauważalnie, tak że nikt z biednych strzelających chłopców nie mógł być mądrzejszy.
Wszyscy byli wyczerpani od “dziękowania,” tak, że rzeka i oni mogli przed osobami, które wnosiły zamarzniętych więźniów lub hałaśliwych niedźwiedzi, wspierać ich w ich silnych wysiłkach. W takiej mierze, jak zamówienia-łopaty mogły jedynie podzielić się wodnymi i jaskiniowymi lampami, w odniesieniu do różnic w puddingu i jedzenia na wysokościach i niskich poziomach według lokalnych zwyczajów odnotowanych w ogromnych tabelach wykonań, aż doprowadzili do osiedlenia całej ludności w budynku stanu brzegowego.
Znów z szacunkiem, choć sucho i bezradnie, Ria zrzuciła swoją pieśń, jak Aleksander zrzucił łańcuch, który dał swojemu żołnierzowi jako klucz do strumienia, jej skaliste brzegi rozproszyły się w kobiecej urodzie!