Dawno, dawno temu, w miasteczku, daleko, daleko stąd, było małe osiedle pełne potworów z domami i flagami powiewającymi na maszcie. To było Miasteczko Potworów, a w nim mieszkały potwory wszelkiego rodzaju, dużych i małych. Wszyscy uwielbiali się bawić, żaden potwór nie bał się bawić z innymi potworami - z wyjątkiem jednego.
Nazywam się Milo i jestem potworem, ale trochę bardziej głupkowatym. Mieszkam na Potwornej Górze, a mój dom stoi na końcu długiej linii małych potwornych domów. Bardzo chciałem spróbować zaprzyjaźnić się z moimi małymi sąsiadami-potworami, ale za każdym razem, gdy się przedstawiałem, zwracali się do swoich rodziców i kręcili głowami. Postanowiłem więc odwiedzić nową rodzinę, która właśnie wprowadziła się do Miasteczka Potworów. Zebrałem kilka kwiatów z mojego ogrodu, związałem je ładną kokardą i poszedłem ich ścieżką, po skrzypiących schodach, a potem zadzwoniłem do ich drzwi. Dzyń dzyń! Dzyń dzyń! Dzyń dzyń!
Mała potwornica w moim wieku otworzyła drzwi. Miała jasnoniebieskie włosy i kwiat schowany za jednym uchem. Miała sukienkę w kropki, a ja zauważyłem, że miała na twarzy trzy nosy!
“Cześć! Nazywam się Milo,” powiedziałem. “Mieszkam na wzgórzu i chciałem powitać ciebie i twoją rodzinę w Miasteczku Potworów.”
“Cześć, jestem Miranda,” odpowiedziała. “Chodź do środka, chodź! Spotkałeś moją mamę - o, oto ona!”
Lada potwór z dwoma głowami i zabawnymi zielonymi włosami pospieszyła z szerokim, zębami uśmiechem.
“Proszę, wejdź i skosztuj potraw potworów, dobrze?” powiedziała. “Mniam!”
Zerknąłem do środka, aby zobaczyć dziwnie wyglądający stół z jedzeniem. Były tam fioletowe i pomarańczowe rośliny oraz patelnia czegoś, co wyglądało na sos, ale znacznie rzadsze. “Co to?” zapytałem, wskazując na zieloną ciecz.
“To zupa błotna!” uśmiechnęła się Miranda. “Mama robi to cały czas!”
“Jak się je zupę śluzową?” zapytałem, myśląc, że sam smak wystarczy, by pokryć moją głupią twarz w paskudnym błocie.
“Pijemy to słomką i zdobywamy każdą śluzowatą kroplę! To nasza potworna tradycja!” powiedziała mama Mirandy i odeszła do spiżarni, mrucząc pod nosem. “Gdzie ja postawiłam zapiekankę włosów?”
Cofnąłem się w stronę drzwi. “Nie, dziękuję,” powiedziałem, drżąc. “Nie, dziękuję.”
“O, no już, przyjdź do nas na posiłek. To potworna rzecz,” powiedziała Miranda, wyglądając z nadzieją.
“Do widzenia, Miranda! Dziękuję za zaproszenie!” i pobiegłem z powrotem, tak szybko, jakbym uciekał przed wielką, włochatą, dziką bestią w lesie. Nie patrząc, dokąd idę, przypadkowo zderzyłem się z niebieskim potworem z dwunastoma ramionami.
“O, przepraszam! Przepraszam!” bełkotłem. “Nie-patrzyłem-gdzie-idę!”
“Nie martw się! Podziwiałem kwiaty,” powiedział wysoki potwór. “Nazywam się Max, swoją drogą.” Był dużym potworem, więc spojrzałem na niego.
“Właśnie-biegnę-biegnę-do-Mirandy-to-Miranda-nowa-potwornica-i-jej-mama-a-ja-jestem-na-Potwornej-Górze-a-ten-potwór-w-górę-i-w-dół-o-m-so-m-skaleczył-mi-tyłek. Ale tak czy owak, miło mi cię poznać.”
“Mieszkam w pobliżu, idźmy razem,” powiedział Max, spoglądając z powrotem w stronę swojego domu. “O, a to moja mama woła mnie teraz. Chce mnie zabrać na coś do jedzenia - ale nie pójdę.”
“Czemu nie pójdziesz?” zapytałem.
“Chcę jeść potworne, gigantyczne borówki z Potwornej Góry - to najlepszy rodzaj jedzenia, jaki istnieje,” powiedział. “Ale hej, dlaczego nie przyjdę do ciebie na posiłek zamiast tego?”
Max i ja dotarliśmy na Potwornej Górze, a kiedy dotarliśmy do mojego domu, powiedział mi, żebym poczekał na zewnątrz, gdy on wszedł do środka. “Zamknij oczy, okej?” powiedział. Zamknąłem je, a gdy je otworzyłem, Max miał Jazz i jej rodzinę, panią Futterbutter, Larry’ego Wampira i całą masę potworów przynoszących talerze jedzenia na podwórko. I cóż to były za potrawy! Ogromne potworne burgery ułożone tak wysoko, że nie było widać potwora za nimi, i ogromne stogi waty cukrowej wielkości samych siebie, oraz hot dogi tak wysokie jak potwory!
Niebieski potwór nie miał daleko do spania tej nocy, a potem spędziliśmy wiele dni u siebie nawzajem, gdy słoneczny potworny księżyc wystawiał głowę zza chmur - było tak ekscytująco spędzać czas z kimś innym niż moja rodzina. Tak poznałem Mirandę, zielonego potwora Rina, który je makaron, i wiele innych potworów w sąsiedztwie, aż wszyscy mnie znali, przynajmniej znali moje imię - niektórzy zapraszali mnie do siebie, a inni mówili: “Spójrz, to Milo!” gdy przechodziłem obok ich domów.
Tak więc żaden potwór w końcu nie bał się bawić z innym potworem w miasteczku Miasteczka Potworów. I żyłem długo i szczęśliwie ze swoimi przyjaciółmi (było ich tak wiele, że nie mogę ich nawet policzyć), a oni byli zadowoleni, że mnie znają, tylko dlatego, że jestem trochę głupkowaty!
A to, drogie dzieci, jest prawdziwa historia!