W ukrytej polanie, gdzie promienie słońca filtrowały jak złoty deszcz, mieszkała najmniejsza i najpiękniejsza z wróżek, o imieniu Lucy. Lądowała po locie jednego wiosennego wieczoru, gdy zbliżał się robak, który w ogóle nie słyszał o tym kraju, i zapomniała podnieść stóp, a jednym delikatnym palcem wróżki nadepnęła mu na głowę.
“O mój, o mój!” zawołał robak, “wybiłaś mi wszystkie zmysły. Jak kiedykolwiek znajdę drogę do ukochanego sekretnym ogrodu wróżek?”
“Idziesz tam?” zapytała Lucy, zaglądając mu w twarz.
“Idę tam? Pewnie! Co to za czasy, gdy wróżki przestają odwiedzać sekretny ogród? Lepiej idź ze mną, bo inaczej nigdy nie znajdę się tam ponownie.”
Lucy wzięła robaka w ramiona i poleciała najszybciej jak mogła za skowronkami, które daleko przy bramach ukrytego ogrodu ćwierkały, a tuż za nimi przyleciały wszystkie inne wiejskie zwierzęta — błękitne butelki, motyle, biedronki, szarańczaki i całe wojsko bzyczących pszczół.
“Ale tak mi zawróciłaś w głowie,” powiedział robak, “że całkowicie zapomniałem drogi, więc musisz mi ją pokazać, bo nie mam pojęcia, gdzie zwrócić się następnie.”
Lucy otworzyła swoje skrzydła i poleciała prosto do bram, ale gdy próbowała je otworzyć, odkryła, że nie chcą się otworzyć. Więc poleciała do biedronki, która miała dwa klucze zawieszone u boku.
“Proszę, droga biedronko, otwórz bramę ogrodu,” powiedziała Lucy. “Cały świat czeka na zewnątrz na pierwsze kwiaty. Przywiodłam ci robaka, żeby pokazać ci drogę.”
“Czy myślisz, że zamierzam się męczyć dla robaka?” powiedziała biedronka. Lecz gdy to mówiła, włożyła klucze do zamka i obróciła je.
Bramy otworzyły się, ale na nieszczęście! Co za widok ich zastał! Wszystkie kwiaty opadały, a liście brązowiały, a pąki więdły, bo straszna zaraza robaków nawiedziła ogród! Okropna zaraza pełzała po ziemi, a nawet łodygi kwiatów, wplecione w delikatne, winoroślowe wici, pokrywały się jej obrzydliwym śluzem.
“Wracajmy natychmiast,” krzyknęły błękitne butelki. “Nie chcemy złapać zarazy.”
“Bzdura!” ćwierkały skowronki, “Każdy z nas przyniósł robaka, i śmiem twierdzić, że wszyscy inni też je przynieśli. To oznacza wojnę. Żadnych więcej kwiatów, żadnych więcej liści, dopóki tego nie wykurzymy. W górę, biedronko, i smaruj je wszystkie od stóp do głów swoimi czarnymi kroplami! W górę, pszczoły, z waszymi miodowymi broniami! W dół, w dół z chmur, o deszczu, o śniegu, o burzy, i wypłuczcie każdy owad z tego naszego ukochanego sekretnego ogrodu. A gdybym był tobą, robaku!” powiedział skowronek, zwracając się do małego przyjaciela Lucy, “powinienem się też dobrze schować, bo możesz być pierwszym, który wpadnie w mój czekający otwór.”
I tak pracowali i pracowali, ale wciąż zaraza zagrażała blisko, aż Lucy powiedziała: “Czy nikt nie ma litości nad naszym ukochanym sekretnym ogrodem? Podejdź tu, mały ptaszku,” powiedziała, wołając do jednego z odległych śpiewaków, “co sądzisz o naszym biednym ogrodzie?”
“Hej, słodka Lucy, hej!” zawołał skowronek, siedząc na drzewie blisko, “prawie myślałem, że dzisiaj widziałem smugi motyla rozciągające swój błyszczący ślad po niebie, więc zaśpiewałem z całego serca, mając duszę pełną lata, chociaż to wygląda jak wiosna dla reszty ziemi.” I Lucy od razu zrozumiała, że wiosna nadeszła i że zaraza zniknie. Jednak inni potrząsnęli głowami w wątpliwości.
Całą noc padał mżysty deszcz, a kwiaty ogrodu wciąż opadały i umierały szybko, jakby na zawsze zabierając ze sobą swoją więdnącą woń.
A kiedy pierwsze promyki świtu przeszły przez drzewa i rozproszyły mglistą rosę po kwiatach, napełniając powietrze wilgotnym zapachem, wielki biały motyl usiadł pośrodku kwietnika Lucy, gdzie płakała głośno, jakby jej serce miało pęknąć. Gdy, o! jak jego duże delikatne skrzydła lśniły w świetle! W jednej chwili rosa została strząśnięta z kwiatów, powietrze ociepliło się zapachami wiosny, a Lucy obudziła się, jak z drzemki. Tysiące kwitnących oparów uniosło się jak festony ozdobione światłami. Kwiaty wszystkie szeroko się otworzyły, a wesoło się do niej uśmiechały, a ptaki wznowiły swoje kuszące śpiewy, a triumfalny okrzyk błękitnych butelek wzbił się w powietrze.
A więc w końcu kwiaty, ptaki i Lucy zebrały z trawy martwe resztki zarazy, związały je wszystkie razem i rzuciły przez bramy — nie chciały o niej wiedzieć więcej na zawsze, raz na zawsze się jej pozbyły — nie miały ochoty wystawiać głów z ogrodu, aby zobaczyć, czy gdzieś nie ma robaka; zapach brązowych motyli wystarczyłby, by je zemdlić.
A Lucy także była wesoła, gdy fruwała tu i tam, lub pomagała podlewać te kwiaty, które myślała, że najmniej rosną. Po chwili drzewa wyrastały jak szmaragdy z nagiej brązowej ziemi, a ptaki śpiewały, a motyle fruwały, a z wszystkiego wyrastały kwiaty; nad nimi wszystkim Lucy frunęła tu i tam jak pszczoła, niosąc w swoich małych ramionach mały konewkę w podziękowaniu za to, że wyrzuciły robaka.
Wieczorem, wróżkowy szef, w niebie, wysłał jej jedną wiadomość za drugą, pytając o poranne wieści z dołu; a całe stado uroczych wróżek zstąpiło, aby zobaczyć, czy to, co ptaki mówiły, jest prawdą, czy nie. Ale było to coś więcej niż ptaki mogły kiedykolwiek powiedzieć. Jakie piękne były kwiaty, a jak pięknie ułożone były rabaty kwiatowe! Lucy wiedziała, co wiosna może zrobić z drzewami i krzewami; były tak nowe i odświeżające, że można by pomyśleć, że jasny sen tylko w połowie je obudził. W każdym względzie było to tak bardzo piękne, że wróżka założyła tam Towarzystwo Jessego Linnaeana, aby gromadzić i preferować wszystkie rośliny, drzewa i kwiaty w królestwie wróżek. Było tysiąc razy większe niż nasze prawdziwe Towarzystwo Linnaeana, ponieważ nigdy nie musiało ograniczać się do wymiarów ziemi, lecz mogło nieograniczenie przemierzać całe niebo i korzystać jako botanicy ze wszystkich kwiatów rosnących w echem gajów lub opuszczonych w dzikich, dalekich tropikach. Ale o nas i naszych cudach pewnego dnia, nie ma wątpliwości, że sama wróżka Lucy pewnego dnia przekaże ci wiadomości w swoim liście z własnego ogrodu kwiatowego, jeśli wcześniej tego nie zapomni.