Dawno, dawno temu, w kwitnącej łące wypełnionej wiosennymi kwiatami i śmiechem futrzastych małych stworzeń, mieszkała ptaszyna o imieniu Bella. Bella nie była zwykłą ptaszką; została obdarzona niezwykłym głosem, który napełniał serca wszystkich w łące radością. Długonogie sikorki, zięby i wesołe drozdy uwielbiały jej śpiew. Każdego ranka siadała na wysokiej gałęzi zwiewnej brzozy i poruszała najpiękniejsze melodie, w radosnym powitaniu dla boga dnia.
„Bella! Bella! Lilia tygrysia! Bella! Bella!” trzepotał jej stary przyjaciel motyl, unosząc się w pobliżu. „Czy nie możesz się trochę pospieszyć? Słońce jest u drzwi, zaraz tu będzie.”
Więc, z ostatnim westchnieniem „Dobranoc”, cicho wyszeptała do księżyca, a zamykając oczy, skubnęła trochę kolacji. Wkrótce potem zasnęła w wielkiej wierzbie.
Następnego ranka, kiedy obudziła się i zobaczyła uśmiechający się promyk słońca zaglądający do środka, od razu zaczęła śpiewać nową melodię, unoszącą się i opadającą jak fale oceanu.
„W dwa sny tego jabłoni znalazłem moją zaklętą białą perłę, a z jej strun skrzypcowych zawsze śpiewałem o świcie. Latawiec robił biedną harfę; pszczoła przewiesiła ją swoimi skrzydłami. Słuchaj teraz! Czyj śpiew jest mniej klarowny, gdy dzień się przedłuża w roku?”
Nie tylko małe stworzenia lasu, ale także wszyscy duzi ludzie świata słuchali tak długo, jak tylko mogli. Ale gdy głos osłabł, słuchacze zasnęli po dziesięć lub dwa w pobliskich gajach. Sen był tak głęboki – żadnego drżenia w drzewach, a samo słońce zatrzymało się w powietrzu, by posłuchać – albo tak mu się wydawało. Więc zbliżając się jeszcze bliżej, stracił własną równowagę i sprawił, że świat zakręcił się, przechylając go na wschód.
Ale melodia pozostała taka sama. Wiatr co chwilę zatrzymywał się, by ją usłyszeć, a Abu około trzech minut później wylądował w ogrodzie i delikatnie zamknął drzwi księżniczki po swoim odejściu.
W jednym skoku lamy, przez otwarte drzwi weszła mała biała owieczka. Z pomocą buddy mógł zjeść śniadanie w owczarni, z buddyjskim sznurem na szyi, więc nie można było pomylić jego tożsamości. Zrobił to samo z psem, który właśnie opuszczał świątynię, i powiedział kilka słów w pustce wokół.
Jednak, choć był zdyszany, były jeszcze silniejsze więzy do zerwania. Więc czekał na odpowiedź, aż cień oceanu na brzegu zniknął, który nie był nałożonym światłem gwiazd na niebie, które jest po prostu jak cień oceanu odwrócony. I kiedy gwiazda poranna w końcu zabłysła nad jego głową, skręcając nurty jego natury najdelikatniejszymi palcami, obudził się w końcu książę w długiej, długiej świątyni, a wszyscy w Nadsee otoczeni wciąż zatrzymali się na powiekach, z odgłosem każdej żywej istoty, którą mógł posiąść.
Najpierw usypał khowls, gdy słońce zaczęło opadać, tańcząc wieś po wsi wokół niego.
Jego kuzynka przyleciała do ostatniej głowy, która zamieniła się w kwadratowe czubki, włożyła uniesioną stopę w dziurę każdego kwadratu, tysiące rosnących w tysiące więcej, aż jeden zestaw Krzyszny znalazł się u jej stopy i tak wciąż, aż każdy drżał, każdy trząsł się, a w końcu każdy krzyczał,
„Najpierw dobry zapach, potem zły smak, świeże mięsko, dobrze smakująca ziemia, zgniłe sałaty. Oto wciąż oliwka, by przewidzieć, że coś pójdzie nie tak.”