W małym, radosnym miasteczku o nazwie Sunnyville mieszkała delikatna dusza znana jako Tilly Ogrodniczka. Tilly była uwielbiana za swój sklep z kwiatami, gdzie każdego ranka starannie układała jaskrawe kwiaty w zapierające dech w piersiach bukiety. Jednak pomimo wszystkich kwiatów i uśmiechów ją otaczających, Tilly często czuła się samotna. Wszyscy w miasteczku mijali jej sklep, zajęci własnym życiem, a jej uprzejme gesty zdawały się być niezauważane.
Każdego wieczoru po pracy Tilly siadała na swoim małym tarasie, trzymając filiżankę herbaty rumiankowej, i obserwowała, jak rodziny pędzą w tę i z powrotem, zupełnie nieświadome jej cichej obecności. “Ojej,” wzdychała, jej serce ciężkie, “gdyby tylko ktoś się zatrzymał, by porozmawiać lub podzielić się wieściami.” Ale ulice wciąż były pełne pędzących stóp i stłumionych głosów, a ona wracała do swojej herbaty, czując się coraz bardziej opuszczona z każdym mijającym dniem.
Pewnego szczególnie pięknego wiosennego wieczoru, gdy ostatnie promienie słońca zanurzały się pod horyzont, Tilly miała pewną myśl. “Jutro,” zdecydowała, “zrobię coś niezwykłego. Jutro, gdy wczesne ptaszki zaczną śpiewać, posadzę bardzo szczególny ogród — ogród dobroci!”
Weszła na swoje małe poddasze, przeszukała wiele słoików i pudełek, aż znalazła dokładnie to, czego potrzebowała: paczki nasion wszystkich rodzajów kwiatów, które posadziłaby w swoim ogródku. Od razu zabrała się do przygotowywania gleby, sadzenia nasion i pilnego podlewania ich. Skończyła późno w nocy i czuła się dość zmęczona, ale szczęśliwa, gdy udała się do łóżka.
Gdy pierwsze miękkie promienie świtu muskały jej policzek, Tilly pobiegła po schodach i wyszła do swojego ogrodu. W szoku Tilly ledwo mogła stać. W jej ogrodzie, gdzie posadziła swoje małe nasionka, rosły piękne kwiaty w każdej kolorystyce. Bo wraz z każdym nasionkiem kwiatu posadziła jeden dobry uczynek. Na każdym kwiecie powieszony był mały znak — wiadomość dobroci.
Tilly pobiegła do ogrodu i czytała z każdego znaku, a gdy skończyła, w końcu zaczęła płakać. Wskoczyła w swój fartuch, wysłała głośnego całusa i spieszyła się do swojego sklepu, szeroko otwierając drzwi. “Musicie zobaczyć mój ogród!” zawołała, jej oczy błyszczały radością.
I ku jej wielkiej radości, szybko zebrali się wszyscy mieszkańcy miasteczka: włoski i rosyjski dżentelmeni, jej czterej uprzejmi asystenci w sklepie, piekarz — Piekarz Allen — artysta oraz piękna pielęgniarka, oparta z nonszalancją o swój rower, wszyscy pokiwali z uśmiechem.
“Moi drodzy przyjaciele,” zawołała Tilly, gdy wszyscy przyszli, “co może być piękniejszego niż to, że widzicie mój ogród dobroci wokół mojego sklepu?”
Zatem, jednym głosem, wszyscy ruszyli do miejsca, gdzie rosły kwiaty, oglądając to tu, to tam, i czytając wszystkie dobre rzeczy z drżącymi głosami, o zdrowiu, miłości i dobroci.
“Piekarzu Allen,” usłyszał ktoś czarujący głos, śmiejąc się, “co masz do narzekania? Czyż jeden mały akt dobroci, jako zachęta do dobrego uczynku, nie jest wart jednego ‘dziękuję’?”
“O tak,” uśmiechnął się piekarz; “jeden akt dobroci, naturalnie, zdarza się bardzo rzadko.”
Słońce już wysoko świeciło na niebie, gdy wszyscy przyjaciele wstali, by odejść, a zanim się odwrócili, złożyli sobie ręce wokół kwiatów, bo to było dla nich droższe niż jakiekolwiek sentymenty kwiatowe, i mówili sobie, co mogą dla siebie nawzajem zrobić przez całe letnie miesiące, a ich spotkanie było szczęśliwe.
“Dobroć kwitnie tam, gdzie się jej najmniej spodziewamy, moi przyjaciele,” powiedziała skromnie Tilly.
“Kwitnie w Sunnyville, gdzie większość z nas woli być nieuprzejmymi prostakami,” warknął mężczyzna z Londynu, który nieumyślnie wpadł w rozmowę, “z pewnością defytujesz wyjaśnienie.”
Wszyscy mieszkańcy Sunnyville w sumie zachowywali się bardzo uprzejmie tego lata. I to się wydarzyło: ożywione zainteresowanie zagościło tam, gdzie można by się tego spodziewać, we wszystkich małych, bezkwietnych zakątkach ich życia, czasami jednak bogatych zarówno w dobro, jak i wyjątkowe uczynki. Niektórzy z tych mieszkańców serdecznie zapraszali swoich biednych krewnych i gościnnie ich przyjmowali — w każdym zakątku miasta zbierały się pytania, a co jeszcze przyjemniejsze, to — sami mieszkańcy miasteczka zaczęli czuć, że bycie dobrym to naprawdę delikatna forma szczęścia.
Gdy pierwsze jesienne wiatry zdmuchnęły ciche miasteczko z letniej skórki, narzuciły je okrywę kurtozji, przyjaźni, uznania, tak, a nawet dobroczynności.
A Tilly — dobra Tilly — czuła się każdego dnia coraz bardziej wdzięczna za wszystkie swoje nieznikające, jasne bukiety.