Dawno, dawno temu w wiosce zwanej Słoneczna Wieś mieszkała sobie mała starsza pani o imieniu Babcia Wierzba. Większość ludzi mówiła, że była czarownicą, chociaż sama Babcia twierdziła, że nie ma z tym nic wspólnego. Niemniej jednak, robiła tyle dziwnych rzeczy, że ludzie musieli tak myśleć.
Minęło już wiele lat, odkąd Słoneczna Wieś miała czarownicę, a mieszkańcy patrzyli na nią z niechęcią, obawiając się, że mogłaby im zaszkodzić. Ale Babcia Wierzba uśmiechała się do Słonecznej Wsi i machała do niej każdego dnia, gdy wyciągała swoje czyste, białe ręce, sięgając do bramy ogrodu. Każdego dnia zamiast czegoś niegrzecznego, rzucała garść dojrzałych truskawek lub dużą bukiet różowych goździków przez ogrodzenie do Słonecznej Wsi. “Całe miasto to tylko kwiatowy ogród,” mówiła Babcia, mając swoje własne wyobrażenia.
Jednak dzieci, patrząc przez jej ogrodzenie, zrywały małe kwaśne żółte jabłka, które zwisały w jednym rogu ogrodu. To właśnie sprawiło, że mieszkańcy myśleli, że jest czarownicą.
Pewnego dnia, kiedy wszyscy akurat byli w Słonecznej Wsi – często w niedzielę nie ma tam nikogo, kiedy jest najpustsza – wydarzyło się coś tak dziwnego i smutnego, że nigdy wcześniej nie miało miejsca na świecie. Był to dzień jak każdy inny, piękny i słoneczny; nagle niebo zrobiło się ciemne, a z północnego wschodu nadleciała czarna chmura z gorącym wiatrem. A nagle ten gorący wiatr stał się zimny jak lód, a część ogrodzenia Babci Wierzby odleciała w kształcie okrągłego kawałka drewna, który rozpoznała; nagle okno w pokoju Karlika na górze stało otwarte na zimny wiatr, a nagle okno Piotra rozbiło się na kawałki od przerażająco dużych gradzin, a połowa komina Bernarda spadła, pełna jego czapki, by się rozbić i zadrapać, na wszelki wypadek, gdyby jego mały brat Nick wszedł bez niego.
“Och, Boże! Co z nami będzie?” wszyscy mówili w obawie przed tą burzą. Najpierw spadły gradziny, a potem przyszedł wiatr. I wtedy grzmoty goniły się nawzajem, a gdy tylko stawały się słabsze z oddali, pojawiały się srebrne strzały piorunów, a gdy jeden błysk przyszło coraz bliżej, powietrze wypełniły twarze wyglądające z ukrycia, a te twarze mówiły, że to zła stara czarownica na niebie dręczy ich za zrywanie jej jabłek.
O, głupota! Aby upewnić się, że mam rację, powiem tylko, że to mieszkańcy Słonecznej Wsi tak mówili. Ty sam wiesz lepiej niż sądzić coś takiego; bo gdyby niebo było tak blisko bardzo złej starej damy, a ona czasem patrzyła na ciebie tak łaskawie, byłbyś zawstydzony, aby zadać takie pytanie. “O rany, o rany,” mówili wszyscy mieszkańcy Słonecznej Wsi.
“Niech niebo pomorze wszystkim dobrym ludziom w tym dniu,” krzyknęli Karl, Piotr i Bernard. “Niech nie stanie się krzywda wszystkim pięknym dzieciom,” pomyśleli jednym tchem, w którym wypowiadali te słowa.