Pewnej ciemnej nocy, dawno temu, odważny chłopiec wspiął się na stromy wzgórze do starego dworu, o którym wszyscy mówili, że jest nawiedzony.
Im dłużej słuchał, tym odważniejszy się czuł. Łatwo było zauważyć, że hałas spowodowany był luzem desek, które trzaskały o okna pod wpływem wiatru, ale z drzwi dobiegało głośne “Whoa!”, gdy chłopiec uderzył w nie kija, który trzymał w ręce.
“Kto tam?” zawołał głos wydający się tuż obok, a gdy się szybko odwrócił, chłopiec zobaczył obok siebie wysoką postać niemal białą jak płatek śniegu. Włosy na głowie chłopca stanęły dęba i zjeżyły się jak przeraźliwy ogon w burzy, a on drżał jak liść na jesiennym wietrze. Ale przypominając sobie los smutnego Kapitana Smitha, gdy usłyszał wojenne krzyki Indian, natychmiast zwrócił się do ducha.
“Jest tak ciemno,” powiedział, “człowiek nie widzi tu nic. Czy nie mógłbyś otworzyć drzwi sam, duchu, albo pokazać mi, gdzie jest klucz? Nie wierzę, że duch jak ty mógłby zrobić komuś krzywdę — ani wie, gdzie znaleźć klucz w każdym razie.”
“Nikt nigdy nie prosi mnie o nic,” mruknął duch, “tylko siada z obawy, skulony w kącie. Będę szczęśliwy, żeby ci pomóc, jeśli chcesz wejść, więc chodź.”
Więc odważny chłopiec wszedł i wkrótce usiadł przed wesołym ogniem, który palił się w dużym, staroświeckim kominku. Tam przed nim z jednej strony ognia siedział Duch Wujek Tom, a z drugiej strony biały Indianin Mohawk, który okazał się bardzo wesołym staruszkiem.
“Oh, drogi!” westchnął duch. “Kiedyś miałem takie dobre czasy z biednym Kapitanem Smithem, gdy był małym chłopcem, ale teraz siedzę sam noc po nocy, mając tylko wiatr narzekający w szparach i deszcz bijący o moje okna.”
“Cieszę się, że przyszedłeś,” powiedział Mohawk, “bo przepędzasz tego duchowego chłopca, który przychodzi tu siadać i myśleć. Jesteś Amerykaninem, widzę.”
Chłopiec uścisnął dłoń Mohawka i, zwracając się do ducha, powiedział:
“Przykro mi, że tak smętnie trwasz w swoim grobowcu. Nikt nie lubi takiego istnienia. Jeśli mogłbym najpierw wprowadzić drugą myśl do twojej głowy, mógłbyś, przez życzliwe traktowanie swoich towarzyszy, być może zdołać pochować duchy i stać się człowiekiem.”
Duch rozjaśnił się na to, ale nic nie powiedział, podczas gdy Mohawk burknął:
“Odejdź! Martwisz swojego współistnienia, przesiadując na nim, aby wydobyć te słowa, aż nie zostanie mu ani chwili radości ani śmiechu.”
“Całkowicie słusznie!” zabałaganił Wujek Tom. “Nic takiego jak dobry, zdrowy sen z wszystkimi kołdrami, które ktoś otrzymał w nocy odpoczynku — żadnego staroświeckiego tawułaka, co nic nie robi — ani przynajmniej zamknąć oczy i zasnąć jak gałka do drzwi, którą rzadko widuje się, to nie jest dobre; albo cisza grobowca, powinien się gubić jego sen i być nigdy tak okrutnie dręczonym przez ducha przykrego marzenia.”
Jak dobrze było czuć ogień! Ale co pół godziny chłopiec skakał z miejsca, a Mohawk wrzucał do ognia kawałek drewna.
Gdy zegar uderzył dziesiątą, Mohawk wziął świecę, dmuchnął dymem w stronę chłopca, powiedział dobranoc i poszedł kłócić się na górę, do łóżka.
“Cieszę się, że przyszedłeś,” powiedział duch, “bo inaczej przegapiłbym to wszystko.”
“Cóż, przyjdź jutro wieczorem, a pokażę ci kilka książek, które, myślę, cię zainteresują. A tak przy okazji, czy wiesz, czy Kapitan Kidd został pochowany w Pompton?”
“Tak,” odpowiedział duch, “to co z niego pozostało.”