Dawno, dawno temu, wysoko na niebie, żyła mała chmurka o imieniu Puffy. Puffy nie był jak inne chmury; podczas gdy one zadowalały się unoszeniem w szarym kolorze i zraszaniem ziemi wodą, on uwielbiał wyobrażać sobie ogromny złoty zamek, do którego promienie słońca przychodziły i odchodziły jak wesołe, zajęte wróżki.
“Puffy, dokąd idziesz?” zapytał pewnego dnia stary Słońce, zatrzymując swój najdłuższy promień, by zdobyć uwagę tej ciekawskiej małej chmurki. “Zawsze wydajesz się być w pośpiechu.”
“Proszę, nie denerwuj się na mnie, drogie Słońce,” powiedziała chmurka, tańcząc w koło jasnego promienia jak piórko niesione wiatrem. “Ale chcę wiedzieć, czy naprawdę istnieje takie miejsce jak zamek w chmurach, gdzie cienie nigdy nie nadchodzą, a gdzie żyją promienie słoneczne.”
“To ten zamek w chmurach, tak?” powiedziało Słońce. “Tak, tak; to wszystko prawda. Ale nie znajdziesz zamku w chmurach tam, gdzie patrzysz. Idź w drugą stronę. Widzisz te deszczowe chmury? Wyglądają ciężko, prawda? Zostań blisko nich; może spotkasz kogoś, kto pomoże ci.”
I tak Puffy wyruszył, pełen nadziei i tej ciekawości, którą często mają małe dzieci, a tak mało dorosłych pamięta.
Była już czwarta po południu, kiedy Puffy wyruszył. O piątej znalazł się w samym środku ciężkiej chmury deszczowej, a chwilę przed szóstą miał szczęście usłyszeć mały głosik, płaczący gorzko.
“Co się stało?” zapytał Puffy.
“Na pewno się ze mnie śmiejesz,” szlochał mały głos.
“Na pewno się nie śmieję,” powiedział Puffy.
“Och, ale nie możesz wiedzieć,” odpowiedziało małe dziwne stworzenie, którego domem była ciężka chmura deszczowa. “Tylko chciałbym wrócić do domu, a nigdzie indziej nie jestem szczęśliwy, poza moją Mamą Słoneczną. I boję się iść,” a dźwięk czegoś przypominającego głęboki jęk zdawał się echoć z każdej strony.
“Ależ, na pewno,” powiedział Puffy, po chwili namysłu, “na pewno możesz iść?”
“Nie wiem, w którą stronę iść,” odpowiedział głos, który teraz brzmiał mniej jak głos, a bardziej jak strzały kanonów bombardujących fort. Co za okropny hałas!
“Na pewno mogę ci pomóc,” powiedział Puffy. “Cóż, co mam do zrobienia? Słyszałem, jak wspomniano o twojej matce i myślę, że ją znam, chociaż nigdy jej nie widziałem. Czy jej imię to Słoneczko?”
“Myślę, że tak,” odpowiedział dziwny głos.
“A jak masz na imię?” zapytał Puff.
“Voice-low,” odpowiedziało małe stworzenie, które okazało się niczym innym jak dzielaczem kropli deszczu; ponieważ gdy spadają w chaotycznej masie i uderzają w coś, wydają dźwięk zwany “deszczem.”
Puffy wzbudził wiatr, który wiał prosto do matki Słonecznej, a mały dzielacz kropli deszczu został bezpiecznie przetransportowany do domu.
“Teraz,” zawołał Puffy, “chcę dotrzeć do zamku w chmurach. Prowadź mnie, zatrzymałem się po drodze przy kolorach tęczy; tak szybko jak wiatr, w końcu tam dotarłem.” Stały tam drzwi zamku w chmurach, nie jak drzwi, które znają ludzie na ziemi, lecz tylko z światła i powietrza, przez które małe baśniowe stworzenia przychodziły i odchodziły jak pszczoły z ula.
Jedna z wróżek miała bardzo skoczną małą kucykę z srebrnych promieni, którą pożyczyła Puffyemu jako podziękowanie za dobroć, jaką otrzymał mały dzielacz kropli deszczu. Zarówno drzwi zamku w chmurach, jak i kolory tęczy są bardzo zmienne, więc każdy, kto chce je zobaczyć, musi działać szybko.
Następnego dnia, o tej samej porze, w miejscu trochę oddalonym od promienia słonecznego, stała stara Mama monarchini dnia.
Czwarta była już dawno miniona, gdy jasna wróżkowa monarchini, matka promienia słonecznego, zorientowała się, że brakuje radosnych galopów jej najmłodszego dziecka. Gdzie on mógł być?
Może przewrócił się na jakimś kawałku tęczy, albo wpadł przez promień słoneczny w drodze do kropli rosy, albo, albo—ale kto mógłby to zgadnąć?
Dorośli uważają, że Noc Świętojańska jest bardzo piękna; to nic w porównaniu do tego, co czują wróżki! Wszystkie opowieści, które mówią, że cała ziemia w tę noc wypełniona jest wróżkowymi stopami i szczęściem, nie mówią nawet połowy.
Ale stara Mama Dzień była bardzo niezadowolona, spoglądając na małe chmurki, z tęczową, kryształową jedwabną organzą i damaskiem oraz z opaską na głowę z miłych słów. “Ale,” powiedziała opaska, “to wszystko, co mogłam zrobić.”
“Cóż, zwołaj wszystkie inne chmury,” powiedziała stara Mama Dzień; “Robi się ciemno, i wkrótce będzie bardzo ciemno, a nie zrobiliśmy dla wróżek tyle, ile powinniśmy. Dzieci, które nie zachowują się dobrze, nie powinny oczekiwać, że dostaną coś.”
Wtedy małe chmurki zaczęły się zbierać, unosząc się jak najszybciej; bo tęcza właśnie była uformowana nad innymi.
“Usiądźcie,” powiedziała Mama Dzień, trzymając szeroko jedwabną tęczową organzę i zasłony zszyte razem. “Tęcze nie robi się w kwadrans, jak sukienki; usiądźcie wszyscy, aby dzieci nie myślały, że troszczymy się o nie bardziej niż o innych, i aby my, zwani dorosłymi, nie myśleli, że wróżki są zbyt dobre, aby wchodzić w satyn albo cekiny,” a mówiąc to, Mama Dzień schowała się tak, jak tylko mogła, przynajmniej o tyle, o ile zasłoniła się za ścianą.
Tak więc małe chmurki mogły stać się dorosłymi.