W jasny, wiosenny dzień, chłopiec o imieniu Benny usiadł na szczycie wzgórza z kolorowym latawcem w rękach, marząc o lataniu nim wysoko w niebo. Gdy wiatr silnie wiał, pomyślał, że to idealny moment, aby wypuścić latawiec. Ale gdy tylko zaczął biec, wiatr stał się dzikszy i wiał mocniej, sprawiając, że jego serce zamarło.
Benny nie był zwyczajnym chłopcem; był pełen przygód i energii. Zdeterminowany, by nie pozwolić temu dzikim wiatrowi go pokonać, wziął głęboki oddech i wspiął się na wyższe miejsce, aby lepiej wystartować. Ale nadal silne podmuchy wiatru uniemożliwiały mu wzlot latawca.
„O wietrze,” wołał z frustracją, „czemu musisz być dzisiaj tak silny? Psujesz moje plany!”
Ku jego zaskoczeniu, wiatr odpowiedział: „Jestem wolny jak ptak, latam tam, gdzie chcę, wirując, gdy tylko zechcę. Nie walcz ze mną; zamiast tego znajdź sposób, by zostać moim przyjacielem.”
Benny chwilę pomyślał. „Znam sposób,” wykrzyknął, „złożę ci ofertę. Jeśli zostaniesz moim przyjacielem, dam ci połowę tego, co mój ojciec ma mi dać za nowy latawiec.”
Wiatr radośnie zatańczył wokół niego, więc Benny znów wspiął się na sam wierzchołek wzgórza. Mocno chwycił za sznurek latawca i połamał zwisającą gałązkę, by użyć jej jako śmigła dla ogona. Przypięty do latawca, Benny krzyknął: “Wietrze, wiej!”
W mgnieniu oka latawiec zaczął się kręcić i wirować w powietrzu. Wiatr, teraz prawdziwy przyjaciel, pomógł kręcić śmigłami i poprowadził latawiec coraz wyżej w niebo. W tym momencie jego sąsiad i stary przyjaciel Tom wszedł na wzgórze. „Co za wspaniały latawiec!” wykrzyknął z podziwem, wpatrując się w niebo. „Jaki jest twój sekret?”
Benny uśmiechnął się, „Cóż, to bardzo prosty sekret. Wszystko, co musisz zrobić, to znaleźć sposób, by zaprzyjaźnić się ze swoim wiatrem!”
Tom szybko zajął miejsce obok Benny’ego i zaczął biec razem z nim, ale na próżno.
„Dla nas jest już za późno,” powiedział Tom zawiedzionym głosem. „Zauważ, jak te pszczoły i muchy tuż obok nas fruwają w powietrzu. Ten wiatr wcale im się nie podoba.”
Tej nocy, gdy Tom i jego rodzice jedli kolację, opowiadał im o wspaniałym latawcu Benny’ego.
„Chciałbym, abyś był z Benny’m dzisiaj,” powiedział jego ojciec. „Wiatr nigdy nie wieje mocno dwa dni z rzędu.”
Następnego ranka, jasnego i słonecznego, Tom wyszedł, aby pomóc swojemu ojcu. W ciągu dnia, w każdej wolnej chwili myślał o latawcu swojego przyjaciela, okiełznanym przez wiatr, i obserwował, jak powiewa. Po zakończeniu pracy na cały dzień, pobiegł na wzgórze, gdzie widział Benny’ego dzień wcześniej.
I rzeczywiście, Benny był znów, na samym szczycie wzgórza, biegnąc wzdłuż wiatru. „Benny,” zawołał, „mój latawiec jest gotowy!”
Chociaż latawiec Toma był duży, nie miał tak wielu śmigieł jak latawiec Benny’ego, więc chłopcy musieli biec wzdłuż wzgórza, trzymając wzajemnie swoje latawce za ogony, aby nie splątały się w powietrzu. Na szczęście wiatr był przyjazny, a jego pragnienie zabawy nie sprawiło, że zignorował swoich towarzyszy. Przeciwnie, cały swój czas poświęcał na kilka indywidualnych latawców.
Gdy latawce chłopców były już gotowe, wszyscy poczuli, że ich przyjaźń z wiatrem została przypieczętowana, i jednym głosem zawołali: „Dobrego wiatru, dobrego wiatru dla was!”
Ale żaden z nich nie lubił wyglądu chmur, które obciążały zachodne niebo, nie tylko dlatego, że były ciemne i groźne, ale także dlatego, że chłopcy byli pewni, że ich latawce będą miały ciężką pracę do wykonania wieczorem.
Ku zdziwieniu wszystkich, ani razu chmury nie zagrzmiały ze złości ani nawet nie wypuściły podmuchu. Zamiast tego szeptały do siebie słowa pochwały dla Przyjaźni Chłopców. Gdy były znów wysoko w niebie, zdjęły swoje kapelusze i poważnie się ukłoniły Benny’emu i Tomowi.
Następny dzień znów był jasny i słoneczny. Benny był pierwszy, który dotarł na wzgórze, i szybko znalazł wiatry innych dzieci. Trzymając się ogona największego latawca, został uniesiony na szczyt wzgórza, którego szukał. Ledwie zsiadł, czy raczej odczepił rękę od ogona latawca, zauważył, jak duży i napompowany wiatrem był latawiec Benny’ego w porównaniu z Tomem.
Po dobrym przyjrzeniu się, Benny zdjął kapelusz, a potem radośnie zawołał z całego serca. Można więc powiedzieć, że Benny miał zarówno wiatr, jak i deszcz, które go splątały. Deszcz łaskawie padał na jego latawiec i sprawił, że był grubszy niż kiedykolwiek. Benny właśnie spojrzał na swój zegarek, gdy znów został porwany w dół wzgórza.
Gdy Tom i jego ojciec zobaczyli, jak duże i dobre było powietrze, zatrzymali się w kilku sklepach. Jednym z tych sklepów był sklep z zabawkami, gdzie kupili kosz pszczół, wiedząc, jak bardzo Benny lubił bawić się z wozem pełnym pszczół.
„Kiedy odbędzie się wyścig latawców okiełznanych przez wiatr?” zapytał przyjacielsko Tom, witając Benny’ego.
Następnego ranka wcześnie obaj wspięli się w górę, lub raczej ich latawce wzbiły się, aby spotkać się w miejscu, gdzie przyjazne wiatry miały szczęśliwe poranki razem.
Chłopcy, nieustannie biegając ze swoimi latawcami, aby przyglądać się, jak latawce kręcą i wirują w powietrzu, doświadczali wyścigu latawców, na który tak bardzo czekali.
Jak wszyscy wiedzą, wiosną pszczoły zaczynają rojeń, a pewnego dnia Benny i Tom rozmawiali o tych rojach w miejscu, gdzie wcześniej biegali z latawcami.
Wtem z nieba spadła deszcz pszczół, głośna jak kule armatnie i niezliczona. Benny odchylił głowę do tyłu i zaczął nieco otwartą buzią rozrzucać deszcz. Wiatr uniósł go, zadbał o każdą pszczołę i znów położył na ziemi - tym razem zbyt blisko końca wzgórza.
Gdy chłopcy obudzili się następnego ranka, mieli w uszach głośno bzyczące ula, które musieli ostrożnie zanieść do domu pszczelarza, ponieważ pszczoły nie lubią mówić blisko domu. Gdy dotarli do domu, powiedzieli mężczyźnie: „To są oswojone pszczoły z latawca, których właściciele nie powiedzieli, z jakiego miasta przyszły!”
„Cóż, on dostanie to, co mu się należy!” powiedział stary człowiek, serdecznie się śmiejąc. „A jak mogę zapytać, jak my mieliśmy wiedzieć, gdzie je odesłać?”
„To bardzo proste,” odpowiedzieli chłopcy, „te pszczoły wszystkie zerknęły wczoraj przed rozpoczęciem wyścigu, aby sprawdzić, gdzie są ich ule.”
„Cóż, jest jedna rzecz dziwna, którą jeden z was może uznać za dziwną,” powiedział Benny. „Jeśli nie dacie mojemu latawcowi najlepszego powietrza na tym wzgórzu, nie wart jest swojej wagi, nawet w wodzie.”
Ale sam szybko się znalazł, gdzie leżała zaskakująca rzecz, bowiem nagle wyszła znów Księżyc.
Wtedy nagle chłopcy przestali się śmiać. Przyjaciel wiatru z jego przeplataniem i wirowaniem był znacznie bardziej szalony niż kiedykolwiek, nawet gdy budził ich rano, a nad ich głowami szalał, sprawiając, że małe włosy na głowach każdego chłopca stały jak niegrzeczna miotła kominiarza. Zobaczywszy, że nie zrobił na chłopcach wrażenia, ruszył głośno, aby uciec przed nocną złością.
Księżyc słuchał go, gdy poruszał się z wirującą prędkością i wirującą elegancją przez nieboskłon, ale nie posuwając się do przodu, jej promienie świeciły chłopcom w oczy, jak uosobiona ciemność.
„Nie ma sensu,” szepnął jeden z chłopców do drugiego tak cicho, że tylko on wiedział, że coś mówi. „Czas nie jest wystarczająco silny, by obalić tylko najsilniejszych.”
Chłopcy szybko doznali znacznie większej porcji, niż mogliby zrekompensować jakiekolwiek niedoskonałości w czasie – ale jest balsam w Gileadzie.