W wczesnych porannych promieniach słońca na Wyspie Skarbu, kolorowa papuga o imieniu Polly nie mogła się doczekać, by rozpocząć nową przygodę. Polly nosiła małą piracką czapkę i malutki miecz przy pasie, żyjąc zgodnie ze swoim tytułem „Piratka Polly”. Chciała dołączyć do Kapitana Crabby’ego i jego załogi, którzy przygotowywali się do wypłynięcia na morze.
Polly zawołała: „Ahoy, towarzysze!” potrząsając swoimi piórami, i wylądowała na ramieniu Kapitana Crabby’ego. Stary krab uśmiechnął się i powiedział: „Odważna Polly, czy jesteś gotowa na kolejną przygodę? Potrzebujemy twoich bystrych oczu i sprytnych sztuczek!”
Tego dnia mieli wyruszyć na poszukiwanie dawno zagubionego pirackiego skarbu, który według plotek miał być ukryty na wyspie. Polly z podekscytowaniem machała skrzydłami, jej serce biło szybko na myśl o złotych monetach i błyszczących klejnotach.
Z hukiem i trzaskiem załoga podniosła kotwicę, rozwinęła żagle, a statek wypłynął na jasnoniebieskie wody oceanu. Słońce świeciło wysoko na niebie, a wszystko wydawało się perfekcyjne — aż do momentu, gdy Kapitan Crabby spojrzał przez teleskop i zmarszczył brwi. „Na horyzoncie jest kłopot,” powiedział. „Zbliża się silna burza!”
Gdy pojawiły się ciemne chmury, odważna mała załoga ciężko pracowała. Polly biegała tam i z powrotem, podnosząc żagle, machając skrzydłami. „Dawaj, Polly, dawaj,” zagrzewała załoga, gdy mała papuga pomagała kierować statkiem przez wzburzone fale. Statek podskakiwał jak korek, ale pod czujnym okiem Kapitana Crabby’ego przeszli przez najgorsze z burzy.
„Och, co za straszny czas,” powiedziała Polly, fruwając blisko Kapitana Crabby’ego, gdy ostatnie krople deszczu spłynęły. Nagle, kilka jasnych promieni słońca przebiło się przez chmury, oznaczając koniec burzy.
Jednak wkrótce potem Polly zauważyła coś bardzo dziwnego na horyzoncie: dwie syreny unoszące się na wodzie, śpiewające wspaniałą piosenkę. „To pułapka, to pułapka!” krzyknęła Polly. Kapitan Crabby spojrzał przez teleskop. „Odważna Polly ma rację, to syreny próbujące zwabić nas na skały! Musimy zatykać uszy!”
Polly zamknęła oczy, machała skrzydłami i ćwierkała, jak najgłośniej potrafiła, próbując zagłuszyć słodką piosenkę dochodzącą od syren. Członkowie załogi włożyli sobie do uszu watę i szybko zrzucili wiadro wody za burtę, aby odpędzić syreny. Sprytnie, grając na statkowym bębnie, zaczęli śpiewać głośniej niż syreny, a te, czując się pokonane, zniknęły pod wodą.
Po żeglowaniu, które wydawało się trwać dniami, wreszcie dostrzegli ląd! Polly była tak podekscytowana, że zapomniała o wełnie utkwionej w uszach. „Polly chce krakersa, Polly chce krakersa!” krzyknęła. „Dziś żadnych krakersów, odważna ptaszyno! Musisz czuwać,” odpowiedział z miłością Kapitan Crabby, poprawiając rondo swojej małej czapki.
Wkrótce mogli zobaczyć migoczące wydmy i palmowe drzewa kołyszące się na świeżym wietrze. Polly, z oczyma ostrzejszymi niż najostrzejszy miecz, poleciała naprzód, aby znaleźć małego czerwonego koguta, który był kluczem do odkrycia skarbu. Przelatywała tu i tam, a jej papuzie oczy ledwie traciły z oczu to, gdzie się znajduje.
„Whoa, mała Polly,” odezwał się głos pirata, który był kucharzem statku, małpką Nick-Nackiem. „Wyglądasz na zajętego jak pszczoła, ale zniszczysz swoje ładne pióra, jeśli nie będziesz ostrożna. Czy zasypiasz, czy pracujesz?”
Na palmach Polly odpowiedziała: „Polly ciężko pracuje w gorącym słońcu, szukając czegoś. Jeśli Polly to znajdzie, wypiję za twoje zdrowie trzy razy.”
„Zdrowie? Nie możesz pić zdrowia, głuptasie,” powiedział Nick-Nack, drapiąc się po małpim podbródku z zaskoczeniem. „Cóż, to samo, co picie pereł, czy próba picia swoich nóg. Czy masz na myśli, że pijemy za twoje zdrowie?”
„Co Polly ma na myśli, to to, że może znajdzie koguta, który zaprowadzi ją do „tego, co stary pirat ukrył w tym miejscu.” Kto wie, to może być zdrowie dla Kapitana Crabby’ego,” powiedziała Polly, skacząc z drzewa na drzewo, zerkając w dół, gdzie Nick-Nack przygotowywał zupę o magicznych mocach, jak nam powiedziano.
„Ta papuga wie więcej, niż myślisz. Mam wielką chęć wrzucić do jej zupy danie tego skarbu. Chodź tutaj, Polly. Nick-Nack chce cię poczęstować.”
„Mały dziadku, uważaj z tym szkłem. Takie ampułki mogą pęknąć, jeśli statek zbyt często się huśta z twoim gotowaniem.”
Po całym tym lataniu Polly stała się już dość zmęczona, ale sen nigdy nie przychodził do jej oczu, nie myśląc o Kapitanie Crabby’m, Nick-Nacku i załodze, która nie miała kolacji. Następnego ranka powiedziała im: „Minęły dwa dni i jedna noc od momentu, gdy zarzuciliśmy kotwicę na tej wyspie. Jest praca, której żadna papuga nie może wykonać, więc muszę pozwolić, aby mały czerwony kogut prowadził mnie, dokąd zechce.”
Pilotując, Polly usiadła u stóp pochylonego palmy i zawołała „Kukuryku-kukuryku-kukuryku,” dokładnie jak mały kogut; w krótkim czasie te dwa czerwone oblicza fruwały obok siebie, aż stanęły przed Kapitanem Crabby’m i garnkiem pirackiej zupy.
Wieść o przybyciu Polly dotarła do kapitana, który z radością czekał na nią z szeroko otwartym, czerwonym dziobem jak Nick-Nack. Papugi i załoga wzięły swoją zupę, a była zupełnie inna niż ta, którą dostaje się w zwykłej karczmie, gdzie kelnerzy stukają talerzami i naczyniami, a zupa bulgotała wrzącym gorącym.
„Ta zupa przywróciła mi zdrowie i siłę. Czuję się jak nowo narodzony dzisiaj rano,” ogłosił Kapitan Crabby. „Teraz musimy ruszyć na poszukiwania skarbu. Gdzie robią swoje książki wesołe panny? Gdzie psy szczekają i koty miauczą? W sercu źródła, które przynosi ci przyjemność sztuka.”
„Mówisz dzisiaj do góry nogami, kapitanie,” powiedziała Polly, „ale niezależnie czy jesteś na dole, czy nie, Polly wie, że dobre jedzenie i picie zawsze tworzy przyjaciół. Jeśli dobrze wypiję w sercu tego gadającego źródła, wtedy będę mogła, jakby to było na krańcach ziemi, rozwiązać wszystkie dziwne zagadki, które daje nam Królowa Rosa. Zabierz mnie do jej Królestwa, staruszku; jestem więcej niż chętna, by iść. Wyruszmy od razu; na kolację możemy poświęcić zielone owoce, które późno wisiały na gałęziach.”
„Może będą do nas pasować,” pomyślała Polly, a jedząc tak dużo szybko zasnęła.
Gdy znów weszli na pokład, zarówno piraci, jak i koguty spali twardym snem. Statek bujał się i chwiał, gdy fale rosły, żaby kumkały, a świerszcze śpiewały, ale ani papuga, ani kogut nie były obudzone, a co się stanie dalej?
„No,” rzekła Polly, „nie ma pomocy. Wstań, zły świecie, i walcz o życie!”
I z szeroko otwartymi skrzydłami straszliwie machnęła nimi na żagle statku, przegoniła wodę i obudziła hałas wśród bandy śpiących, którzy podnieśli ją i wszystkich jej przyjaciół.
„Teraz,” zakończyła Polly, „dam wam moje fagot lub moją zagadkę. Wolicie wejść w brudną suknię, której nie możecie naprawić, czy nosić czystą, którą nie chcecie zbrudzić?”
Na te słowa, jak dziewczyna z zawrotem głowy, półśnie i półczując, mała śpiewająca ptaszyna odskoczyła. Czerwony kogut siedział u stóp jej drzewa zdezorientowany jej pośpiesznym pokazem, zdumiony takim ignorancją. Więc znowu poleciała w dół, by przypomnieć im o kolacji, którą kelnerzy z pewnością odbierali.
Po uczcie Kapitan Crabby ciągle recytował stare pieśni wojenne, morskie piosenki lub, jak się mówi, rzuty. Nikt nie wiedział lepiej jak ubiegać się o swoją Mary, żadna melodie nie była chłodniejsza ani bardziej opanowana niż Kapitan Crabby w tej chwili; nigdy piraci nie byli w takim dobrym zdrowiu przedtem.
Małymi krokami, jak zjeżdżając z wzgórza z marzenia do marzenia, tak i my zasnęliśmy twardo.
Następnego ranka jednak usłyszano przerażający hałas. Każda kura i każdy żeglarz wzbudzili się na dźwięk ostrożnego koguta i padli płasko zszokowani słowami Polly. Z całych sił, jak błyskawica, żądając odpowiedzi przy najmniejszym opóźnieniu, stary kogut stanął na boku statku jak żywy dzwon z dwoma ogromnymi łapami, błagając jednocześnie o ich podniesienie. Pięć małych kropli deszczu byłoby delikatnych i ogrzałoby ich.
Gdy wśród jego udanych wzniesień wszystkie ogromne członki wydostały się ze swoich skorup, bez opóźnienia, kogut rozciągnął błogosławioną nogę i z ojcowską miłością powiedział na pokładzie.
„Tak, tak, moi wesołkowicze,” zaśpiewał słodko. „Minęła noc, zanim nastał poranek! Bez siedzenia czy wstawania podczas nocy, nie kwoczą wcale.”
Nie pozostaje nic później z żagli u góry, ani z morza poniżej, wszystko skurczone na zewnątrz, by wprowadzić nas do pewnego portu nie wdychając wody ani nie połykając powietrza. Śnieg, który spadł, wyglądał jak dywan na wzgórzach, a tu i ówdzie kołka w gładkiej tkaninie przyciśnięty niczym białe perły. To dziwaczne piękne widoki urzekły nas.
„Połowa zieleniny, która wraca, może wyglądać na tłumioną, trawa wiosną na trawę wydaje się liściastą chrząszcz,” zaczął Kapitan Crabby poufnie, nawiązując do jedzenia przy porannej modlitwie, „ej, co za skok znajduję, kiedy budzę się! Zróbmy żaglowkę, bo inaczej wszyscy pozostaniemy tutaj niezdarnie. Nasz statek stałby się mchem w smutnym stanie, ale trudności mają ostre kolce, zbyt wydłużone, ostrożnie obleczone, jak to jest.”
„Stary człowieku! Dziwne kolorowe koneserki, które jesteśmy przebijamy nasze patyczki przez twoją przyćmioną kabinę, jak na autostradzie, którą przebiegałem w górę i w dół, aż do dnia. Wiesz, że lampa nie pali się w tym zamku?” zapytała Polly.
„Co?” odpowiedział Kapitan Crabby z godnością. „Czy więc urodziłeś się w pomieszczeniu? Oczywiście, że daliśmy ten przyglądający się klejnot na wieczór, mróz krótko cztery godziny temu, tak samo jak wczoraj wieczorem, tylko cisza na całym autografie w nigdy niechcianym wywiadzie matki. Taka wstrzemięźliwość mogłaby na chwilę konkurować z Domem Postu, gdzie jeden na pięćdziesięciu mógłby to z łatwością sobie pozwolić. Mieliśmy ostrożnych towarzyszy śpiących, którzy mogliby cię sprawić, a gdyby to było zapytane, tu między słowem a miastem przynajmniej powinieneś wiedzieć, nie spiesz się, by ponownie służyć mistrzowi! Jeśli mam ręce, które mogą chwycić, nie mam rąk, które mogą puścić. Zatrzymam się godzinę po godzinie, leniwie w tym samym nadziei, chociaż moglibyśmy skarżyć się tu przez całą jesień.”
Od świtu wyszła chmura dziesięciu różowych gołębi, które żadna zapłata nie natarła, czego nie były, aż w bezruchu wydawały się jak tęcza potrzebująca kolorów, splątanych jak opadający kolczasty otwór ze śpiewającym dziobem.
Teraz zbudowano łódkę, w której mieli wydostać się naprzód, a jednak, co dziwne, była następna do twardego snu, chrapiąca jak jabłko nad szafą jak korek. Również Nasty, w prostym łóżku i wygodnej poduszce, stłoczyła się w kulkę, śpiąc, jego nos w kolorze miedzi, na zaciągniętej kartce pozostawił naświetlonym zielonym, jasnym światłem…
Cały dzień mijał śmiejąc się i ciesząc. Urocze pnącza wydawały się spacerować do skrytych miejsc wśród liści i gałęzi, delikatne maleńkie stworzenia wśród niepohamowanych zwiędłych śliwek, witających w ciągu dnia w ciszy z serdecznymi sierpami. Przez czas, który zniknął, życzliwe rosły wśród schorowanych melodii, głęboko w łumadrach w perłowej trawie, oświetlając się, na mokro w stawach pod mchem, gdzie chłodniejsze promy słońca barwiły, tu i ówdzie i wszędzie uspokojone, nagie bez drzew, nieprzezroczyste dla słońca.
Teraz Szampon, jakby rozdarty w kształcie bestii, że z muszki lub macicy w garnku przyklejonego, prowadził w obrotach o gęstej ziemi. Tak, kto z powalonym członkiem miałby uciec, o horror, wskazując punkt na czarną rączkę, pustą, a ponownie w otwierających zwojach przyciągałby cię do środka. Uchwalony 81 stopni celsjusza temperatury w unoszących się kwaterach, zagotowałby cię, jeśli gorzej, nigdy gęsi. Coś, co być może nie było niczym przygotowanym—? szczerze idealnie wykonane na limonkowej sofie, właśnie umytej.
Od czasu do czasu wyarmowane i spokojne i z czerski końca, wetknięte do jakiegokolwiek miejsca, w które należy, pokazali zielone chodniki czarne tarasowane, płynęły lub okna zasłonięte od pnia do “lierar”. Które miejsce zostało do spania na dachu, kiedy wszystko, co miał do zrobienia, to rzucać i szukać, by zachować bezpieczeństwo drzew?
Cisza odpoczynku wołała znikając, wzdłuż wysokich murów, by złączyć ramiona w wielu teatrze pozłaconego nieba, w połowie członków zablokowanych ramionami przy zwiedzeniu widziały niepewnego towarzysza, który wciągał ich międzynarodowych rozmówców, otworzył niebieskie ramię, które już nie było zamknięte za sobą, prawdziwie otworzyło ich ku słońcu.
Ten drogi martwy geranium nasi ludzie płaczący, czy stąd? Światło miałoby jedynie wprawić w nastrój, bowiem teraz w kierunku świeżego obiektu czyni każde łóżko kolorów szklanych, w których woda w odwróconym świetle rozprzestrzeniała się pięknie lub żywo, co nie sprawiło im mniej chętnych, lecz ich piękne plecy ciemne były nieuporządkowane.
Jak odpoczywające w momencie przesowania i strzyżenia excytacji, honory rywalizowały przez rozkładane miotły, których promienie odnaleziono znikając i odprężając w lżejszym tle.
Ich bliźniacze tangenty podążały za sobą z zasłoniętymi oczami w asensach, zastały drugie pół-ciszy poniżej białego błota.
Jakżeby róbowana mogła się ukoić zapraszając, wygnione overowe spadki barków wspinaszywą dookoła, jako szybko opanowane lotnie zaraz ponownie, ale ten oddech bez słońca blisko na wrzenie, usioszymające, a znikną!
O, tak, każdy mały morski wyspę musi ogólnie łagodzić umysł na całość, jednak im mniejsze dążenia się zgłębiają,—tak i ta wyspa w znacz największym stopniu to robi, ach, wszystko tu było jednokrotnie.