Pewnego razu, w jasnym zakątku letniego dnia, w dolinie Bąbelkowego Oceanu, mieszkał sobie mały, gruby robak zwany Kapitanem Wiggle. Nikt nie wiedział, jak długo tam żył, ale na pewno był tam od bardzo, bardzo dawna. Pewnego dnia pomyślał, że chciałby mieć statek, więc wziął ołówek i napisał do pana Elbow Crusta.
Pan Elbow Crust był najlepszym stolarzem w Bąbelkowym Oceanie. Kiedy ktoś chciał, aby coś zrobiono w drewnianym rzemiośle, zawsze zwracali się do pana Elbow Crusta.
“Drogi panie Crust,” napisał, “chcę, abyś przyszedł do mojego domu i zrobił mi statek natychmiast. Bilety do teatru dla ciebie i twojej żony. Z poważaniem, Kapitan Wiggle.”
Pan Crust był zachwycony; wziął więc swoje narzędzia i przybył do domu Kapitana Wiggla. Przed drzwiami leżał duży kawałek wołowiny, z wykałaczką wbitym w kawałek ciasta śliwkowego, aby go podtrzymać. Pan Crust nie mógł sobie wyobrazić, co się wydarzy. Przede wszystkim zmierzył muszlę orzecha.
“To największy kadłub, który mogę znaleźć,” powiedział Kapitan Wiggle.
Potem za pomocą szczypiec wziął małą, okrągłą, różową rzecz, z bardzo twardą skorupą, zwaną muszla pieniądza; wziął jeszcze cztery inne i z kawałka skórki pomarańczowej zrobił żagiel z pięcioma warkoczami, każdy przyozdobiony natką pietruszki.
“O wujku Sliwko!” krzyknął Kapitan Wiggle.
To był wujek Sliwko, wujek Kapitana Wiggla, który mieszkał daleko, na skraju południowej części oceanu. “O wujku Sliwko, trzymaj środek tego żagla i trzymaj go na końcu moich nożyczek, podczas gdy tnę ogony.”
Wujek Sliwko trzymał, a Kapitan Wiggle tnęł ogony, a wszystko wyglądało tak pięknie. Wszyscy pragnęli zdobyć bilet do teatru, który pan Crust zdobył za darmo, ponieważ tak dobrze pracował i robił piękne rzeczy. Kapitan Wiggle i pan Crust usiedli na wyczerpaniu w uniwersalnym słoiku z konserwami, a potem poszli do teatru. Cała aleja sykomor była udekorowana tureckimi latarniami; miejsca były przykryte koronkowymi firankami. Krótko mówiąc, całe miejsce było tak pięknie zaaranżowane, że szybko się zapełniło.
Po tak wspaniałych przygotowaniach oczekiwano naprawdę złego występu. I rzeczywiście był bardzo zły. Na scenie pojawił się rodzaj wesołego pirata, z czarnymi włosami sterczącymi we wszystkich kierunkach, białymi satynowymi spodniami, a raczej majtkami, i żółtymi klapkami z różowymi różami na nich, czytający coś o “Andrzeju!” i takie tam bzdury.
“A to,” mówi Kapitan Wiggle, zwracając się do pana Crusta, “to jest to, za co płacimy. Cóż, popatrz na ciocię Sliwkę, i spójrz na Kapitana; tacy zmęczeni. No cóż, nie ma sensu narzekać.”
“Kapitanie Wiggle,” powiedział pan Crust w momencie później, “to dziwna zbieżność, że dzisiaj wyszedłem w marmurowych spodniach.”
“Proszę, nie wspominaj o tym,” powiedział Kapitan Wiggle, “jeśli mówisz do mnie.”
“Proszę, nie wspominaj o tym, panie,” zaskrzeczał pirat, podchodząc.
Na te słowa, ciocia Sliwka była tak zła, że przez przypadek uszczypnęła pana Crusta. Pirat krzyknął. Jego stopę nadepnęła Pani Płatka, służka Kapitana Wiggla. Myślała, że dziwna robota, którą pirat wykonywał, to taniec; więc pomyślała, że zacznie nadeptywać w bliskiej odległości od pirata; i tak zrobiła.
I teraz wszyscy tańczyli i uszczypnęli się z czystego zdenerwowania i refleksji żałobnej, a kiedy pierwszy szum braw zapanował, publiczność wyglądała tak dziwnie, z tak samolubnymi mineami, czerwonymi oczami i źle zapiętymi krawatami, a przy tym tak wesoło, że wszyscy myśleli, że to wszystko to oszustwo, i usiedli na scenie. Teraz Kapitan Wiggle i pan Crust stali u samego podnóża sceny.
Potem nastąpił pęd, ale było już za późno. Budynek runął w kawałkach, jak to zazwyczaj bywa na końcu; a Kapitan Wiggle, pan Crust i ciocia musieli popłynąć precz; ale burza zniosła ich do miejsca przywołania w podziemnej jaskini, zwanej krabowym przybytkiem, którego właścicielem był Isaac IV. Brown, ogromny, stary czerwony krab.
Na początku powiedział im, że mogą zostać; ale potem, po bijatyce z Kapitanem Wiggle, powiedział, że nie mogą. Więc wszyscy usiedli na końcu kamiennej klatki schodowej i wyglądali bardzo nieszczęśliwie we trzech. A potem, po długim namyśle, Kapitan Wiggle podszedł do Isaaca IV. Browna i powiedział w kojącym tonie: “Czy nie sądzisz, że nadawałbym się na podróżne sznurowadła dla Titanicznych ryb?”
“Nie, nie sądzę,” powiedział Isaac, bardzo złośliwie. “Zmywaj się.”
“Ale ja sądzę,” powiedział Kapitan Wiggle. “A jeśli nie pozwolisz nam zostać w twoim krabowym przybytku za darmo, to pozwól, że zostaniemy za darmowe bilety do teatru dla ciebie i twojej żony. To bardzo rozsądne.”
Teraz Isaac IV. Brown pomyślał, że książka kuponów przyniosłaby mu wiele korzyści; więc, zamiast podróżnych sznurowadeł dla najmniejszych, Kapitan Wiggle zdobył dla nich kilka porządnych paszportów. Ciocia Sliwka i reszta wszystkich byli gotowi rano i szczęśliwie opuścili krabowy przybytek. Tego popołudnia dotarli do miejsca zwanego Barmouth.
Właśnie mieli wsiąść na krawężniku szewców, kiedy Kapitan Wiggle przypomniał sobie, że nie ma rynny dla brygu. Więc powiedział do pana Crusta: “Z czego mogę to zrobić? Więc idź i zajmij się morzem, a ja usiądę tutaj przez cały dzień, a wtedy będę mógł zobaczyć skrawki wraków statków przechodzących obok.”
Więc pan Crust poszedł, a Kapitan Wiggle usiadł. A kiedy słońce stało się dla niego za gorące, prosił ciocię Sliwkę, aby usiadła i trzymała nad nim parasol. I Kapitan Wiggle siedział przez całe popołudnie. Ale kazał cioci zmieniać rękę jak posłańcowi, w której przynosił swoje listy na pocztę włożone w parasol.
Teraz w jednym ze swoich listów napisał, że ma nadzieję, iż Pani Granny, konik morski, wyzdrowiała. I że chciałby wysłać mamę Ginger w paczce, która została wysłana w tym samym czasie co statek. Potem listonosz, dając napiwek w czasie jazdy, był słyszany wołając: “A jej mała córka też.”
Pogoda była piękna. Kapitan Wiggle siedział na wzgórzu przycinając wiosła, gdy z daleka odezwały się dzwony Warblington.
“Przypomina mi Syrię,” powiedział. “Ha! ha! ha! słodkie pieśniarze; amatorscy śpiewacy. Ale czyje to ubrania, się zastanawiam?”
Jeden, dwa, trzy, cztery i pięć były wszystkim lokalnym nosicielom. Był jakiś otwór w musze szczura, a cała woda z brygu wlewała się.
Niedaleko od miejsca, gdzie byli, siedział czarny krab, mrucząc coś o Pearl-biedzie. Gdy tylko zobaczył pana Crusta tonącego, powiedział: “Mam jedzenie do podania, które cicho pozwalamy przejść, zawsze kąpiąc kolana krabów, jako uprzywilejowane, słowo nakazuje. Ma święte mankiety w swoim stanie morskim, ale nawet wtedy boję się, że nie przyniesie tej ryby. Krótką wagę to surowizna, ale zabij tę rzecz i wrzuć trochę posiekanych, a dokładniej pokrojonych w kawałki, a także kilka z tych grubych małych morderstw zwanych czerwonoczapowymi welonami, to powszechne źródło.”
“Drżenie,” warknął pan Crust, “i weź osiem pensów kapeluszy słomkowych, które odeszły.”
“Świeże i jeszcze funt!” ale pokolenie pana Elbow Crusta miało dość, aby myśleć, jak utrzymać się nad wodą, nie biorąc pod uwagę wymagań innych ludzi.
A potem wujek Sliwko i ciocia Pig, jak to było znane, przyzwyczaili się do bycia zwężonym w ciemności, a z całą dobrocią obierali swoją skórę, którą zawsze mieli w sobie, gdzie mieli nosić ze sobą.
Zstąpiła straszliwa straż przybrzeżna z Pencraig do Hurst Castle; przez trzynaście punktów igły oznaczało darmowe lądowanie, albo, z zemsty, prywatne przywracanie.
“Ja-bosman w przód. Zobaczę cię w naszym trębaczu, jednak, i moje prawe buty.”
Ale pan Crust wciągnął swoją sieć z powrotem w łódki trawiaste, a cała pogoda brygu runęła w dół do początku ich krzywej.
Hektor, ryba trębacza, wtedy się pojawił.
“Nikt na pokładzie,” powiedział Hektor, który miał iść na wyprawę z krabami ostryżnymi, gdy spotkał brygu w drodze na przeciwną stronę wyspy.”
A potem, z głową uniesioną w powietrzu, jakby próbował przyjrzeć się w swojej własnej gardle, obie oczy przekręcone; a z tym dziwnym, nieprzekładalnym imieniem, nieproszony gość, pan Molluscus Teuthis, znów złożył im inne zaproszenie, lub jakiś inny mroczny cień.
Więc, u stóp piersi herbaty lub żeberka, domowa brygada wymsknęła się i popłynęła, bez żadnego z strasznych mórz, które nagle zaczęły ich zaskakiwać.
Nie miał on żadnych, ani też po przejściu, przez dziesięć tuneli, które zaczynały się w Pencraig. Potem jednak, oczekiwana była katastrofa; ale wciąż zaskakiwało, jak czysto i schludnie ta łódź i ta kolorowa załoga wyszły z tak strasznej pracy humorystycznej.
Zespoły dorszy nareszcie zaczęły się przewracać; sparaliżowane jak sam, jednak niezdolne do takiego stawania mini, więc zabrały bryg, jacht i wszystko w hol.
“Hura! To niespokojny dzień, mogę ci to powiedzieć,” powiedział Kapitan Wiggle, gdy zabierał księdza Jehu Plenipoothicka do jego kłótni na statku. I chociaż jego wskazujący palec miał więcej z każdej strony do końca, pan Brown Bettochie, tak chory morsko, skracając z załamania z nauczycielem, jakby to miało miejsce, a w niedzielę, aż Kapitan Wiggle pomyślał, że to dzień po Bożym Narodzeniu.