Pewnego letniego dnia młody Oliver Sowa sączył szklankę lemoniady pod dużym dębem w ogrodzie dziadka. Nagle jego oczy zaświeciły radośnie, gdy spojrzał na mocne gałęzie drzewa. “Chcę zbudować domek na drzewie dokładnie tam! Nie byłoby to niesamowite?” zawołał.
Dziadek, z delikatnym uśmiechem, przetarł swoje okulary i odpowiedział: “Domek na drzewie, mówisz? To wspaniały pomysł!” Ale Oliver poczuł się trochę przygnębiony i rzekł: “Ale nie wiem, jak zacząć.”
Właśnie wtedy ciocia Oliwia zleciała z parapetu kuchennego. “Oliver,” powiedziała, “czemu nie zbierzesz swojej rodziny? Razem możemy pomóc ci w twoim wspaniałym planie.”
“Wspaniały pomysł!” zawołał Oliver, skacząc z radości.
Jego rodzina zgodziła się spotkać później tego dnia. Gdy słońce zaczęło zachodzić, mądra stara Sowa zaczęła śpiewać: “Czas zacząć budowę naszego wspaniałego domku na drzewie; wszyscy chętnie pomogą z całych sił!”
Ciocia Oliwia trzepotała skrzydłami z ekscytacją. “Do pracy!” zaśmiała się. “Zbieram trochę mocnego bambusa, który zostawiliśmy z zeszłorocznego pikniku, i możemy go połączyć jako podłogę.”
“Co za znakomity plan!” z zachwytem zawołał Oliver.
“A na ściany,” kontynuowała ciocia Oliwia, “mogę użyć drewnianych desek, które wzięliśmy z naszej starej przyczepy zeszłej zimy.”
“Tatusiu,” krzyknęła mała Oliwka, “a co z dachem? Nasze cegły byłyby ciężkie, prawda?”
“Ale mogłoby ładnie wyglądać!” powiedział jej tata, zamyślony.
W tym momencie wujek Olof, który miał dołączyć do nich, wydał głośne pohukiwanie! “Myślę, że mam coś, co się nada!” powiedział, dodając wesoło, “To stary parasol, który w zeszłym tygodniu uderzył cię w oko, Oliwko. Ale to nasz rodzinny przyjaciel. Będzie w sam raz!”
Bardzo szybko wszystkie przygotowania były zakończone, a rodzina podskoczyła do drzewa w sadzie, gdzie zaśpiewali razem jeszcze raz:
“Czas rozpocząć budowę naszego wspaniałego domku na drzewie;
Teraz będziemy pracować z chętną ręką.
Wysoko na drzewie nasz dom będzie,
A wszyscy z radością wokoło zawołają.”
“O, to takie słodkie!” zawołał Oliver, przepełniony wdzięcznością za pomoc rodziny. “Ale, ciociu Oliwio, jak podniesiemy podłogę do gałęzi?”
“Ja polecę i przymocuję drzwi,” powiedział wujek Olof. “Potem możemy położyć podłogę na gałęziach, a później podnieść ściany.”
“Wszystkie okna uciekły podczas zeszło-zimowej burzy śnieżnej,” zawołała ciocia Oliwia. “Ale tylko dwa są teraz brakujące, a możemy jeszcze użyć okiennic do nich.”
I bardzo szybko domek na drzewie stał się cudem. Ciocia Oliwia chodziła tam i z powrotem, przyciskając szczeliny, aby zatrzymać padający deszcz. Wkrótce było całkowicie wodoodporne. Wszyscy czuli się przytulnie i sucho.
Ale pewnego dnia Oliver i Oliwka otworzyli okna pewnego ciemnego, deszczowego popołudnia pod koniec października. Gdy to robili, chytry, samolubny rudy wiewiór, imieniem Roger, prędko zbiegał z swojego drzewa i wsadził długi nos przez okiennice.
“Oni bardzo chcą mieć kominek i piec,” powiedział, zerkając na ciocię Oliwię.
“O, nie, nie, w żadnym wypadku!” krzyknęła, znowu zamykając okiennice. “To się nie uda, Roger!” krzyknęła.
Ale kilka dni później, gdy pogoda się ociepliła, i zaczęli sprawdzać rzeczy związane z ich kominami, takimi jak blask metalowych naczyń, wujek Olof powiedział: “Nie można mieć zbyt błotnisto w domku na drzewie w dni, kiedy nosi się czapki i kurtki! Nie ma domu bez kominka! Więc myślę, że lepiej będzie zrobić brzydko wyglądający znak, aby dym wydobywał się w paskudny kształt i zabrał cały brud!”
I tak ogień zapłonął pewnego czwartkowego popołudnia na początku listopada, tuż po tym, jak zniesiono młode ptaki. A gdy zgasł, kominy zostały obrócone, aby nic nie wpadło mu w oczy. Zanim się zdenerwował, Roger zjechał wprost do swojego komina, zanim mógł znowu warknąć i skoczyć na zewnątrz, krzyżując dłonie.
Mały Oliver i jego rodzina odziedziczyli domek na drzewie jako swoje. Ach, co to za opowieść z tym wszystkim, co się im przytrafiło, gdy weszli do środka! Stało się to tak całkowicie bajkowe, i tak wiele działań złączyło się w to, że żaden tom ani osoba nie mogliby tego wszystkiego zapisać bez specjalnej książki tej kompozycji; poza tym komin najpierw miał zabrać mgłę, która kiedyś wisiała nad ich głowami. Wkrótce wszyscy ci poszli, a zachwycony mały Oliver.
Żyli cichym, szczęśliwym życiem razem przez cały tydzień, czekając na Zielone Świątki i pół Coventry, gdzie wszyscy oprócz jego niedzielnych przyjaciół byli najbardziej zajęci, przygotowując się do corocznego spotkania rolniczego na Halloween.
Tam wszelkiego rodzaju lunche rozkładano na słodkich zielonych łąkach handlowców i rolników; a Oliver znał ich wielu. Ale nie najmniejszych przydziałów dla swojego ojca. Za każdym razem, gdy zaczynało się koszenie siana, nowe sukienki musiały być wytwarzane przez wymianę, a nowe czapki z zielonych liści od wdzięcznych stokrotek. Było ich tak wiele, że same robiły kapelusze i sukienki, o których wszyscy zapomnieli.
Wszyscy kochali i pragnęli umierać ze starości w mgnieniu oka. Ile razy pewnego dnia się kończyło, Oliver był obecny i myślał, że jedno z czegoś będzie bardziej popularne od reszty, tylko trochę lepsze: następnie, ponieważ jego tata, na pewno byłby grany.
Ale co milę lub dwie, gdy się biegało, słychać było bulgotanie wód strumieni w związku i spokojną ciszę, jak gdyby wszyscy przyjaciele wokół byli najprawdziwszymi i najgrubszymi złodziejami. Tutaj wielu dziwnych ludzi i dzikich zwierząt chwytało każdego za rękę.
Daleko przy niektórych farmerach zdarzyła się sytuacja przy Sadler’s Wells Gardens: nie wahało się. Można było jednak zauważyć, gdzie urządzali oszustwa; obcy człowiek nie pragnął niczego lepszego, niż boleśnie upaść do przodu, by tylko zobaczyć magię, którą każdy potrafił wyprodukować. A podczas gdy żaden z nich nie uciekał jak rudawy terier z Whitstable, zaskoczył niemowlę na molo w Hastings, które szybko naśladowało go, strzelając na żywo nad kimś lewym uchem.
Nie mógł sobie przypomnieć, kim.
Ogółem to było zdumiewające miejsce do życia, myślał szeroko i wyraźnie, podzielone na kawałki; i zamknięte tak z kołkami w swoich najpotrzebniejszych miejscach, bez żadnych wywróceń. A rzeczy nie znały nic innego, niż te nieistotne rzeczy, które sami robili w tym, co czuli i słyszeli od czasu do czasu.