Każdej nocy, gdy księżyc wznosi się wysoko na niebie, przemykam przez naszą starą drewnianą bramę, mijając wysokie żywopłoty, do mojego ukrytego ogrodu. To moje tajne miejsce, gdzie świat wokół mnie cichnie, a gwiazdy zdają się migotać jeszcze jaśniej. Księżycowe światło rozlewa się wszędzie, oblewając wszystko miękkim, srebrnym blaskiem. Kwiaty otwierają się, pijąc światło, a wszystko pachnie nieco słodziej.
Spacerowanie przez ten ogród przypomina wejście w sen. Świetliki tańczą z radości, a delikatne szepty starych drzew witają mnie. Nazwałam mój ogród „Ogród Księżycowych Świateł Luny”, miejsce, w którym magia wydaje się na wyciągnięcie ręki.
Ale tej nocy coś jest nie tak.
Gdy idę znaną ścieżką, zauważam opadające stokrotki. Róże, niegdyś żywe, są bezbarwne, a nawet słodkie fiołki zdają się utracić swój duch. Pochylam się, aby poczuć miękkie płatki. Wszystkie wydają się ciepłe… za ciepłe. Nagle w moim sercu budzi się pragnienie. Chcę, aby znów tańczyły, wirowały pod księżycowym światłem często, gdy śpiewają.
„Proszę, kwiaty, tańczcie znów, wirujcie jak szczęście nad trawą!” szepczę, a mój głos wypełnia nadzieja.
„Nie mogę,” odpowiada cichy głos. Rozglądam się, ale nikogo nie widzę.
„Nie mogę tańczyć, droga Luno, ponieważ zaklęcie zepsuło naszą noc. Nie możemy kwitnąć bez naszego księżyca, ale zła magia zabrała nam księżycowe światło w naszej komnacie. Nie możemy rosnąć; proszę, nie płacz.”
„Kim jesteś?” pytam, czując dreszcz owiewający mnie, mimo ciepłego letniego powietrza.
„Jestem starym, starym duchem księżycowych drzew, delikatnego wiatru. Obserwuję, jak światy rozwijają się pod światłem, ale moja magia została przeklęta pewnej nocy. Wędrowaliśmy wysoko, szukając gwiazd, ale ciemne rzeczy spadły z daleka, blokując jasne srebrne promienie księżyca. Teraz wszystkie… oprócz jednej są tylko marzeniami.”
„Musisz być duchem tych lasów!” mówię, wypełniając się zrozumieniem. „Ale jak mogę pomóc? Muszę pomóc! Kwiaty zależą ode mnie!”
„Twoje małe serce jest odważne i silne, może uda ci się naprawić tę krzywdę. Zapal wosk i olej z pszczoły, przyjaciel kwiatu jest lekarstwem!”
„Jak mogę sprawić, by ule świeciły?” pytam z zapałem, ale kręcę głową. „Nie mam pieniędzy, ani jednego grosza!”
Duch wachluje, uśmiechając się w blasku swojego szeptu. „Znajdziesz je w ogrodzie życzeń, blisko róż pokrytych siatkami. W miejscu, które znasz dobrze, rosnąc pod dzwonkiem, żywi czyste światło, jakie każda wróżka by chciała… dziki kwiat do potrawy z kompozytami.”
Moje oczy rozszerzają się z ekscytacji. „Mówisz o białym kwiecie, który właśnie zakwitł? Tak! Tak! Mam go! Pośpieszę się!” A nucąc nutę szczęścia, biegnę w stronę swojego ogrodu i zatrzymuję się obok białego kwiatu znanego każdej pszczole. Ostrożnie zrywając jego długą zieloną łodygę, szepczę: „Bądź słońcem, kwiecie, odważny!”
Pędzę do starego ula, podnosząc ciężką lepką pokrywę, i wkładam kwiat do środka. Szybko się odwracam i wracam do ogrodu, z pszczołami brzęczącymi wokół mnie jak śmiech.
Przez drzewa, gdzie światło księżyca rośnie i usypia miękko na blasku płatków, całuje magia powietrze. Szybko zbieram długie zielone gałązki i małe kawałki suchego mchu, a drżącymi rękami zaczynam moje zadanie. Jak odważne teraz czuje się moje serce, jak delikatne, jak ciche wody północnego jeziora, jak sen małego dziecka w pięknym mgle księżycowej, zamrożonej daleko, za chmurami, gdy pierwsza gwiazda budzi się.
Nastrój się zmienia, wypełnia i rozświetla, miłościwie składając całą przestrzeń jak ciało do delikatnych kości; tak pięknie! A kiedy starodawny kwiat ożywia w złapanym ulu, nowe światło lśni pod smutnymi drzewami Natury, migocząc jak srebrna rosa, drżąca na śpiących liściach, jak tysiąc duszy wróżek uwolnionych z niewoli.
Z gałązkami i ziołami zapalam mały płomień. Muzyka drzew staje się miękka, ale głośna, miękka, ale głośna; to takie dziwne, takie słodkie i dzikie. Stary duch tańczy, jej blade stopy dotykają drżącej ziemi jak myśli rzucone w czystą, spokojną wodę… jeden, dwa, trzy, cztery! Nad mną trzcinowce rosną coraz wyżej, księżyc chichocze i zagląda, rozciągając się i obracając jak wąż, zwężając się, rozszerzając, z blaskiem świecących stożków… teraz wysoko jak trąba słonia, teraz pochylając się… pochylając się… pochylając się, aby dotknąć mojego ogrodu.
„Dobra robota, droga Luno! Nasze nadzieje znów spoczywają łagodnie na uzdrawiającym oddechu kwiatu. Przywróciłaś łaskę księżyca do naszego ogrodu marzeń i miłości.”
Stokrotki i lilie migoczą życiem. Sroki zadzierają pióra, a słowik śpiewa głośniej niż kiedykolwiek. Jak dobrze pachnie łąka, jak soczysta gruszka! Czuję się jakby szła przed wielką publicznością, przebrana za piękną królową, z wielkimi mrówkami w roli wystawnych bohaterów i wielkimi nasionnymi chrząszczami, którzy chrupią i wyglądają jak królowie, tak niebezpieczni i dumni w swoich wielkich czarnych butach.
Dziwne światło nad miejscem, w którym stoję, przyciąga moją uwagę. Kwiaty pozostają spokojne, spoglądając w górę, uśmiechając się do nowego księżyca, który teraz uśmiecha się przez szczeliny drzew. Moje zadanie zostało ukończone; delikatne łzy Natury wciąż lśnią jak perły wśród dzwonków.
„Żegnaj, mała Luno! Twoje imię pozostanie wśród nas, jak pierwsze liście między kartkami nowej książki, i jak nowy ojciec trzymający serdecznie swoje pierwsze dziecko.”
I jeszcze zanim moje wielkie z radości oczy zamknęły się trzy razy, dobry duch, niewidoczny, owinięty w płaszcz z pięknych czerwonych maków, zniknął. Lśniące światło zgasło; kwiaty znów się zwijały, jak matka wokół dziecka, nad srebrną rosą.
Kilka delikatnych łez Natury wciąż błyszczy pośród fiołków jak diamenty wokół szyi w budzącej się wiośnie.
Będę wracać do mojego księżycowego ogrodu każdej nocy. Będę z czułością rozmawiać z kwiatami i klaskać w dłonie z radości z każdego nowego liścia, dążąc wyżej jak słodkie, pulchne księżyce, każdy nowy znak godzin i godzin opieki, które matka Natura im dała. Bo ci, którzy ją kochają, muszą, jak ona, być dobrzy i mili, nie pragnąc, aby ich głowy przewyższały pod ciepłym dachem jej światła, wszystkie rażące oczy, by zawsze świecić, a następnie być nazywanymi gwiazdami przez wesołe dzieci leżące w niedziele na plecach w miękkich ostach, by wyobrażać sobie, że z chmur łamie się parapet anielskich schodów, kręcąc się w kółko. To tylko bajka, ale wszystko jest tak dobre, moje serce będzie drżeć!
Słyszę niewidoczną pszczołę brzęczącą w swoim śnie; na dalekim, okrągłym wzgórzu czerwony czapka nocna drży; a w pustej, pięknej chmurze, okrągła srebrna membrana tamburyna, z kryształowymi błyszczykami przyszytymi wokół, ryczy.
Święty wąż, wciąż gubiący swój ogon, rysuje, rysuje wiecznie, upuszcza, upuszcza wieczne słowa, słowa wieczne, słowa, które tylko się piętrzą i malują chwałę tak wolno. Szepty w twoim ciele—i dźwięk rozprzestrzenia się, rośnie i krzyżuje doliny pełne uśmiechających się falujących uszu, przekraczając czarne lasy, gdzie gniazdują, i zarażają radością kumkających żab—długie wiecznie brzmiące kumkanie—muzycy stukający przypadkowe nuty w wielkiej i smacznej dezorientacji, zgubionej w wielkich, dziwacznych drewnianych poręczach, jak zamki na dnie przerażających mórz głębokiego, zielono-niebieskiego.
O jak, jak, jak, jak biały owad wędruje i wędruje z chmury do chmury!
Cisza rośnie, a w tłumie pięknego momentu, przepełnionego najrzadszą przyjemnością, z radością zapominając, wszystko zaczyna się od nowa.
Zdziwiona budzę się, żegnaj, mała tańcząca rzeko! Noc, mały drwiący księżycu, to wszystko, co czeka w jutrze, z pocałunkami łaskawi i masami miłości, listami spływającymi do wieczności…
Papier—tak biały!… p-p-p-… co? wesołe poranki pokazują wielkie, dumne policzki. Słowa rysują moją duszę—O! czy musimy być pewni, aby znaleźć ponure strony i dobrze uwolnić wszystkich, do dziś, śpiewając swobodnie, nie tylko jedno imię, które każda linia ukocha? To?—Czy mam mówić więcej, gdy moja nocna marzenie kończy się o poranku, owiewana jak okrągły chłopiec w piłkę całującym głośne, ukojone światło i przykrywa za sobą czerwone pola, przed chmurą noszącą wielki i straszliwy księżyc!