W magicznym lesie, gdzie drzewa lśniły eterycznym blaskiem, żyła mała społeczność uroczych elfów, z których każde miało swoje specjalne moce. Wśród nich znajdował się Glimmer, szczególnie żywiołowy elf, którego magiczny dotyk sprawiał, że rzeczy świeciły jak gwiazdy. Uwielbiała skakać wokół swojego przytulnego domku, zbierając błyszczący pyłek z grzybów i wirując nim w powietrzu—tworząc najbardziej olśniewające efekty.
Pewnego ranka, czując się szczególnie wesoło, zaprosiła swoich przyjaciół, Jingle’a i Twinkle’a, do odwiedzenia jej w miękkiej, świecącej polanie otaczającej jej dom.
“Przyjdźcie i zobaczcie, jakie cuda może stworzyć moja moc!” zawołała, jej nastrój kipiał niczym pianka na piwie.
Gdy przybyli, zaczęła rzucać złoty brokat tutaj i tam—na grzyby, na ubrania przyjaciół, i na gałęzie drzew, aż cała polana wyglądała jak złote morze w słońcu, a jej przyjaciele świecili jak jasne gwiazdy.
“Czyż to nie cudowna pogoda?” zapytał Jingle z podziwem, spoglądając w górę na złotą kopułę, w której nie widziano chmur od wieków.
“Oh, tak,” odpowiedziała Glimmer, zadzierając głowę, “ale mogę to sprawić, że będzie o wiele wspanialsze.”
Więc rzuciła jeszcze więcej magicznego pyłku, a gdy on opadał, pozostał tam, gdzie spadł, tworząc ciekawe wzory niczym węzłowe koronki na ziemi.
“To też będzie wyglądać ładnie,” powiedziała, pozwalając, by kolejna szczypta ciekłego pyłku spłynęła z jej palców.
Następnie, chwytając dłoń Jingle’a, obróciła ich oboje wokół grzyba, pod którym siedzieli. Leżeli tam dwaj elfy, podczas gdy olśniewająca piękność rozkwitała wokół nich.
“Ale to nie może być,” zawołała Glimmer, patrząc na swoich bezradnych przyjaciół, i wysypała kolejny szczyptę złotego pyłku na nich. Natychmiast okropny kawałek dowcipu zadziałał—Glimmer straciła wszystkie swoje moce! Nic nie pozostało, tylko zwykła szarość, pozbawiona wszelkiego piękna.
Na czas, bo powoli wróciła stara słodka piękność porannego słońca, a błyszczące krople, niczym gwiazdy, zaczęły zawisać i migotać na gałęziach drzew.
“Chodź,” powiedział Jingle, wstając i otrzepując się, “to nie jest miejsce dla nas; moc Glimmer poszła z słońcem.”
“Ale ja jestem taka szara,” zawołała Glimmer próżno, potrząsając swoimi brudnymi, zakurzonymi piórami. “Przyjdźcie i podziwiajcie swoje piękno, a ja zetrę z was kurz.”
“Nie, dziękuję,” powiedział Jingle, a wszyscy uciekli w poszukiwaniu jasnego, błyszczącego miejsca.
Teraz Glimmer czuła się całkowicie samotna. Wędrowała wzdłuż muzycznego strumienia, który szemrał w jej polanie; ale każdy kwiat odwracał od niej głowę, a wszystkie słodko-oczy motyle nie mogły uwierzyć własnym oczom i bały się, że zmiana zapowiada złe.
W końcu dotarła do szerokiego, spokojnego jeziora, gdzie mogła zobaczyć piękny obraz siebie w pięknych szatach, unoszący się jak srebrna chmura na powierzchni—bo jej moce w końcu powróciły.
Z radosnym śmiechem złączyła dłonie, a fale zatańczyły w oddali, obraz znikł bez śladu, a ach! jak szaro wyglądały kwiaty! I wtedy była tak samotna, że bardzo żałowała, że pogardziła swoimi przyjaciółmi, a nie miała nikogo, kto podziwiałby ją i uważał za czarującą.
Próbowała więc rozważyć, co się ostatnio im przydarzyło, i zrozumieć, dlaczego jej przyjaciele nie wrócili do niej, a nawet wstrzymała na chwilę milczące wesołe ptaki lasu, które tak chętnie dla niej śpiewały. Ale nie mogła dostrzec swoich własnych wad wystarczająco jasno, i upadła na brzeg jeziora, wybuchając fontanną łez.
Wtedy kwiaty przyszły i położyły swe głowy na jej ramionach. “Nie płacz, wrócimy do ciebie,” westchnęły z słodką litością, “i zawsze będziemy dla ciebie wyglądać ładnie; ale musisz obiecać, że nas pokochasz i docenisz, a nie będziesz nas tak pogardzać w przyszłości.”
“A my też przyjdziemy,” ćwierkały małe ptaki, a Glimmer była bardzo szczęśliwa i wesoła znów, zapewniając ich o powrocie przez celebrowanie swoich urodzin każdego dnia.
Ale, ach! ile długich, nudnych godzin musiała spędzić, pragnąc towarzystwa swoich dawnych przyjaciół!
Jednak ani razu nie wróciła do przytulnego małego pokoju, w którym znajdują się rzeczy, które uszczęśliwiają małe elfy.
“Chciałaby złoconych motyli, które będą latały wokół niej,” powiedziała Pani Wiewiórka, która od tej pory dziwnie szczekała i trzymała wszystkie swoje piękne muszki i bursztynowe jagody daleko od oczu Glimmer.
“Nie, nie,” szepnęli ojciec i matka, “ale jesteśmy za starzy. Tittigsy byłaby lepsza.”
Ale Tittigsy bała się w ogóle pojawić, tak jak inny wielki, pełen humoru elf, który mieszkał w niebieskim niebie, bał się zaufać złotej puzdru z niezwykłym wieczkiem, które miał w stuleciu drżącym dziewięć rąk innego malutkiego elfika, Si.
“Jestem pewny, że Glimmer chciałaby zobaczyć Tittigsy,” zawołał Si.
Ale puzdro bardziej przydawało mu się i dosłownie pozwolił sobie być miotanym wśród falujących palm, ognistych róż i złotych lilijków Lillooet, które rosły na wspaniałych brzegach szerokości i długości Vanconver Island, w Ameryce.
“Jest zbyt zwyczajna, ta kreolska wieśniaczka, Salomualka Trudelley, z gorączkowego czarnego kraju tzw. Brytyjskiej Gujany,” powiedziała Glimmer; “ale zapłaciłabym słono, by odwiedzić De Endan na brzegach mapy—meca—I nigdy nie mogę powiedzieć tego słowa poprawnie.”
Ale przyjaciel Glimmer miał raczej swoje wygody i nigdy nie zapomniał zapytać jej, ile by chciała zapłacić, ani co mogłoby zapobiec sześciotygodniowemu przelotowi wśród wstrętnych komarów denga z Bermudów do Jamajki.
Ale to, co Glimmer chciałaby najbardziej, to poślubić swojego dobrego Księcia Elfa.