Gdy siedziałem przy oknie, wiosenne światło owinęło mnie wokół. Melodia starała się wydobyć z mojego serca, ale jedynie bezsłowne nuty przelatywały z moich ust i całowały poranną rosę, która spłynęła po moim policzku.
Jak bardzo świat potrzebował piosenki! Czego słychać w szumie kwiatów? Co drzewa oklaskują? Zapytałem siebie. Ale otaczały moje cierpienie srebrną ramą. Ach! Natura cicho płakała, jak Theulinus, lamentujący Filippijczyk, biegając przez preambuły swoich własnych hymnów.
“Wyjdę na zewnątrz,” powiedziałem do siebie; “życie wybuchnie we mnie jak nienarodzona dusza, a ogród zatańczy za nią. Fontanna rzuci do mnie swój uśmiech. W sercu i wokół mnie będzie wiosna.”
Ale moje serce zadrżało. Nie, tam nie było wiosny. Moje serce się rozszerzało, zaglądało dalej, ale nigdy kwiaty nie zakwitną w nim; będę żył we wszystkich dworach i polach, ale nie spotkam żadnych kwiatów.
Na brzegu potoku znalazłem krokusa w pełnym rozkwicie. Pochyliłem się nad nim; istniał matowy dół pod jego bladoniebieskim kielichem, który wymiotował swoimi zapachami. “Czy mam zafoliować ich otępiały zapach?” pomyślałem. A kobieta z lasu, z setką słoików esencji i setką kwiatowych fraz w głowie, właśnie wtedy przewracała się w swoich butach, kiedy moje krople niespodziewanego żółtego wstydu oświeciły czerwone języki jaskrawych lamp nad jej głową.
Po tym, jak wcisnąłem moje liczne niezapominajki do butelek, pośpieszyłem nad miejsce wiosny, siedzibę ślimaka—małego, żałosnego głosu, odpychającego duszę! Jego śpiew był stłumiony, podobny do tych wesołych, znużonych pytań, którymi rodzice śledzą swoje marudzące dzieci.
I poszedłem dalej, nie bojąc się zakłócić kwiatów. Ale moje oczy zostały zaskoczone: Kiedyś piękne ogłaszały swoje błyski i powiewały, były dziecinnym uśmiechem, ale przeniosły się, nie oddając moim oczom melodii mojego dzieciństwa. O, byłem stary! Jednak natura powinna mnie znać, a one zgniótły kwiatowe wieczka razem!
W dalekim, obciążonym łodzią sowa pochłonięta była lekturą przepisów i starych praw niderlandzkich, czerwonych tablic z goryczą rozkładu i starym imbirem, które zawsze wyglądały spoza zafarbowanych i mizernych map. Kwarc i wspaniałe amfibole przyglądały się ze zdziwieniem mojej brązowej twarzy; wszystko trzeszczało i kruszyło się jak miód na szklanym piecu.
“Moje oczy stały się zmęczone,” szepnąłem do siebie, “i już widzę czarną paszczę słonia ziewającą ku mnie na końcu tej wyczerpującej, zabarwionej egzystencji, w której głębia i ciężar nie są już od siebie odróżnialne.” I mój wzrok zgasł.
Mój duma przypomniała sobie, że widziałem, jak wydychają na mnie oddech. Obciążony i poza wszelkim moim nieustępliwym niepokojem, zbliżałem się do mojego krótkiego czasu. Miałem dość dusznych pokoi i krytycznych ukąszeń Polifemów tego miasta. Czułem, jakbym miał uciec na wrzosowisko lub nad wasze zawurrzone siwe pogańskie ziemie. Żegnaj! Albo, co lepsze, szczęśliwsze: Uciekłbym do serca moich brązowych szałasów lub do społeczności krabów, które spały pod ostrymi Nudapodami moich przygód. Ach! Jak nagie drewniane projektory witałyby mnie dziecinnymi miłościami! Tymczasem, moje manekiny były rozsądne, choć kapryśne, i szły długonogim krokiem między moimi krajami koniaku i musztardy; ale na zewnątrz, fałszywe i odurzające sidła powodowały moją lekkomyślność i, nie dając mi czasu, rzuciły mnie na przezroczystą mgłę.
I powstała ponura dżungla; bogata i labiryntowa—blade stado podskakujących szczurów.
“Skąd to pochodzi?” pomyślałem do siebie, gdy leżałem w przejściu de haut en bas, a z niecierpliwością drapałem się po głowie, podczas gdy losy mojej całej rodziny rosły, a potem wybuchały, rycząc, z katakumbowej wieczornej mgły, duszący dym pieśni i bratnich, niemodnych piosenek eksplodujących, ledwie słyszanych przez gardłowe kumkanie żab.
Rzeczywiście, nadchodzący wieczór miał głos, “Bogate bagna, biedne dzieci…” Albo milczenie, jak zawsze! Jak głębokie i ciemne było twoje wody! Nawet teraz drżenia i wzdychania uderzały o most Boogermanen, a zarówno wrzawę, jak i narzekania oraz ciemność, i okropny skrzek brzmiał przez statek. Dotąd wszystko pozostawało jeszcze bardziej spójne, ale wciąż wszystkie razem jeszcze bardziej niespójne aż do teraz!
“Głosy młynarza wciąż!” skarżył się Cracky, którego kule sztucznej szczęśliwości zaczęły wreszcie świecić pod cudownym dotykiem moralisty. “Tak, to sprawi, że wszystkie będą drżały,” zawołał Redbog, obawiając się, że na żałosne widoki wszystkich całkowicie zamienia się w zieleń, a nawet bez odpłaty tysiącami pereł, mówił, że mężczyźni mają być mężczyznami, nie, ze strachu, aby pozwolić na bolesne grzechy…
I znowu przyszły drżenia, które śpieszyły z każdej strony rzeką i lądem na karnawał nerwów. Zepsute myśli, przerażające decyzje, obrzydliwe, nudne piosenki, które wykręcały żołądki czujących się, wszystko zmieszało się w figury żarłoczności ośmiu osób w czterech kąpielach, wszystkie z impetem na mnie napierały; nawet od razu objęły i odrzuciły moje zdeptane i nieznane drobne troski, które tylko trędowaci mogą odbudować lub nieprzemyślanie marnować lub niszczyć, teraz z szacunkiem i czysto, dokładnie tak, jak twoje maluchy widziane przez chrześcijan Paschy, poświęcone godzinną refleksją na oczernionych dzieciach.
I nadal taka była twoja radość, że naprawdę powinienem wybiec; nie, że coś mogłoby być faktem, “Ale,” powiedział nowojorski Aleksandryjczyk i M. Simon Stinkwell z Brookhaven, przechodząc przez rozdział 13 iii po umieszczeniu srebrnego dolara na papilotce na szyi starego Pulchiata, wręczając mu akordeon i mówiąc do niego: “Zaśpiewaj nam tu jeden norweski hymn, godny pana Homburga.”